piątek, 25 marca 2016

Rozdział 4. "Niektórzy zbierają znaczki, ja numery telefonu, sam widzisz."

   - Do cholery Leslie możesz mi powiedzieć dlaczego tu jesteśmy? - warknęła Mich. - Za chwilę zamarznę.
   - Czekaj princesso. Za chwilę się dowiesz – dogryzłam jej. - Chodźcie.
Cała trójka ruszyła za mną do głównych drzwi. Stanęliśmy i wszyscy gapili się na mnie jak na nienormalną.
   - Widzę cię jak drzesz się teraz „sezamie otwórz się”.
   Uśmiechnęłam się do niej złośliwie. Wyciągnęłam dwa klucze z kieszeni i zaczęłam otwierać drzwi mówiąc przy tym:
   - Sezamie otwórz się. - Kiedy usłyszałam przeskakujący zamek nacisnęłam klamkę i spojrzałam w jej stronę. - Patrz, zadziałało. - Przyłożyłam rękę do ust jakby to było coś niesamowitego. Wszyscy parsknęli śmiechem.
   Ostatnio dość często dogryzałam sobie z Mich ale obie wiedziałyśmy, że to na żarty.
   - Kurwa Les, jak? - zapytał Mason.
   - Urok osobisty skarbie, a teraz ruszcie tyłki chyba, że wolicie tu marznąć.
   Odkąd tu przyszliśmy Blaise nie odezwał się, ani słowem. Co jakiś czas przyglądał mi się, a gdy tego nie robił obejmował Mich i trzymał rękę na jej tyłku. Tak Mich, przyciągasz dżentelmenów jak magnes.
   Zatrzymałam się przed drzwiami na basen. Przekręciłam klucz i weszliśmy do środka. Słyszałam jak Blaise z Masonem się śmieją.
   - Leslie wiesz, że nie wzięłam ze sobą stroju, prawda?
   - I właśnie o to chodzi kochanie – odparłam i rzuciłam swoją koszulkę gdzieś na bok. - Na co czekasz? - zapytałam. - Będziesz kąpać się w jeansach?
   Rozebrałam się do bielizny i wskoczyłam do basenu na główkę. Widziałam jak obaj pożerają mnie wzrokiem. Wynurzyłam się i zaczesałam włosy do tyłu.
   - Nie zapalajcie świateł bo ktoś zauważy – upomniałam. - Za to u mnie w torbie mam butelkę wódki i puśćcie muzykę z telefonu.
   Stwierdziłam, że raczej nikt nie usłyszy muzyki, która nie będzie raczej zbyt głośna poprzez głośniki z telefonu. Już po chwili rozbrzmiały pierwsze dźwięki piosenki G-Easy'ego „Tumblr Girl”.
   - Mam też jointy ale nad nami jest to gówno do wykrywania dymu, więc nic z tego…
   - Czekaj, mam pomysł – uprzedziła Mich. - Powinnam mieć reklamówkę w torbie.
   Zaczęła grzebać w torebce, aż w końcu wyciągnęła cienką reklamówkę. Podała ją Masonowi i uśmiechnęła się lekko.
   - Owiń to gówno tym. Będziemy mogli palić bez problemu.
   Mason wziął krzesło z korytarza i zgrabnie, niczym słoń w składzie porcelany (bądźmy szczerzy, że to strasznie seksowny słoń) wspiął się na nie i owinął reklamówkę wokół czujnika. Gdy podnosił ręce w górę mogłam dostrzec idealnie, zarysowane mięśnie pod jego białym podkoszulkiem.
   - Mam wrażenie, że robi się coraz cieplej – pisnęłam do Mich, która przed chwilą wskoczyła do basenu i pojawiła się obok mnie. Roześmiała się perliście, patrząc na to jak obserwuję Masona. To było silniejsze ode mnie.
   - Leslie, patrz na to. - Mich poklepała mnie po ramieniu i wskazała na Blaise'a.
   Chłopak nie miał już na sobie koszulki, był ubrany tylko w jasne, potargane jeansy, które zwisały mu nisko na biodrach. Stał oparty o ścianę, a w ustach trzymał blanta. Miałam wrażenie, że gdyby nie to, że jestem w wodzie to bym upadła.
   - Nie mogę na nich patrzeć, idę się napić – jęknęłam i podpłynęłam na brzeg basenu. Chwyciłam butelkę wódki, którą najwyraźniej położył tam Blaise i odkręciłam ją.
   Gdy już wszyscy byli w basenie, a ja byłam nazbyt wesoła, odwinęłam ręce Masona, które były wokół mojej talii i wyszłam z basen, żeby trochę otrzeźwieć. Udało mi się to szybko, gdy dostrzegłam, że drzwi na halę coraz bardziej się otwierają.
   Po chwili zza drzwi wychylił się starszy mężczyzna. Pewnie był to portier ale przecież nikogo wcześniej nie widzieliśmy, prawda? Chyba tak. Za bardzo kręci mi się w głowie.
Otworzył szeroko oczy i wybiegł. Za nim od razu ruszyli Mason i Blaise.
   - Chodź! Leslie kurwa, żeby oni mu nic nie zrobili! - Mich darła mi się do ucha i mam wrażenie, że dopiero wtedy otrzeźwiałam.
   Pobiegłyśmy za nimi, gdy byłyśmy już przy wyjściu z budynku, zobaczyłyśmy, że portier siedzi z ustami zaklejonymi taśmą. Ręce i nogi też miał sklejone.
   - Skąd macie taśmę? - zaśmiałam się.
   - Była w jednej z szuflad u niego w biurze. - Mason wskazał ręką na mężczyznę.
   Przykucnęłam przy nim i spokojnie powiedziałam:
   - Teraz zdejmę ci to z ust, a ty nie będziesz krzyczał, prawda?
   Po krótkiej analizie, doszłam do tego, że to co powiedziałam było bez sensu. I tak nikogo tu nie było. Chyba. Gdy już zerwałam mu taśmę z ust usłyszałam jego cichy, ochrypnięty głos.
   - Dajcie mi trochę zioła, a nikomu nic nie powiem.
   W tamtym momencie, przyrzekam na wszystko, że leżałam ze śmiechu na ziemi. Mich złapała się za brzuch i zgięła w pół również panicznie się śmiejąc. Widziałam jak Masonowi i Blaise'owi łzy prawie lecą z oczu.
   Po około pół godziny cała nasza czwórka i portier, który okazało się, że nosi imię John, siedzieliśmy w kółku i podawaliśmy sobie blanta z ręki do ręki. Może i byłam lekko pijana i zjarana ale mogłam zauważyć to, że Mason naprawdę chciałby ściągnąć ze mnie bieliznę, Mich bokserki z Blaise'a, a Blaise prawdopodobnie nie miał by nic przeciwko, gdyby mnie tu nie było.
   Nie mogłam ogarnąć o co mu chodzi. Pomogłam mu z Mich, ukradłam te pieprzone klucze i powiedziałam mu coś czego nie powinnam. Irytuję mnie.
   Zaciągnęłam się mocno i zbliżyłam twarz do twarzy Masona. Wciągnął dym z moich ust, a ja uśmiechnęłam się, gdy poczułam jego usta na moich. Nie obchodziło nas, że nie jesteśmy tutaj sami, a wręcz przeciwnie – podobało nam się to.
   Podobało mi się to, że na nas patrzą.
   Podobało mi się to, że Mich się do nas szczerzy.
   Podobało mi się to, że Blaise wygląda jakby miał za chwilę zabić Masona – albo mnie.
   Czekaj, STOP, wróć! Czemu on się tak patrzy? Może to przez tą trawę? Naprawdę nie potrafię go rozgryźć. Platynowa blond grzywka opadła mu na czoło, a on dmuchnął, żeby ją poprawić.
   Wszyscy zauważyliby spięcie pomiędzy nami, gdyby nie to, że nie byliśmy w najlepszej formie. Pocałunek z Masonem trwał krótko, bo kiepsko szło mi całowanie i rozmyślanie jednocześnie. Położyłam się na wykafelkowanej podłodze i zaczęłam się śmiać, tak głośno jak już dawno się nie śmiałam.


   Sobotni poranek powinien być czymś przyjemny, niestety mój się do takich nie zaliczał. Miałam ogromnego kaca, który rozsadzał mi głowę. Każdy szelest był niesamowicie irytujący. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni, zobaczyłam matkę siedzącą przy stole z kubkiem kawy. Nic nie mówiła po prostu patrzyła się na ścianę. Zachowywała się jak słabo rozwinięta rozwielitka.
   - Żyjesz? - zapytałam, otwierając lodówkę. Oczywiście tak jak myślałam nie zobaczyłam tam nic oprócz dwóch butelek piwa. - Mogłabyś zrobić łaskawie zakupy? Głodujemy, a ledwo się przeprowadziliśmy. A mieszkamy tu przez wasze niepospłacane czynsze – wypomniałam.
   - Sama śmierdzisz wódką. Przynajmniej wiem na co wydajesz pieniądze, które mi kradniesz – żachnęła.
   - A ty na co byś je wydała? - zapytałam retorycznie. - Na jedzenie?
Nic nie odpowiedziała. Schowała twarz w dłonie, a gdy się odsunęła zobaczyła jej wilgotne oczy.
   - Tylko tyle potrafisz jak jesteś trzeźwa. Użalanie się nad sobą to twoje hobby – parsknęłam i wróciłam do pokoju.
   Wzięłam szybki prysznic i ubrałam czarne legginsy i wyciągniętą bluzę. Nie byłam w humorze, żeby się stroić. Wygrzebałam jeszcze tylko pieniądze, które mi zostały na dnie szuflady. Może za te marne grosze kupię cokolwiek w pobliskim markecie.
   Naciągnęłam kaptur na głowę, żeby zasłonić moje skacowane obliczę i weszłam do sklepu. Miałam dokładnie trzy dolary i dziewięćdziesiąt pięć centów. Pochodziłam chwilę między regałami. Stać mnie było na bułkę i małą kostkę masła. Wzięłam te dwie rzeczy. Gdy przechodziłam między regałami gdzie były słodycze zauważyłam paczkę M&M'sów. Nie miałam już pieniędzy. Sprzedawczyni oglądała coś w telefonie. Szybko chwyciłam małą paczkę smakołyku i schowałam ją do kieszeni bluzy. Byłam głodna, bardzo głodna.
   Nie chciałam kraść ale życie czasami zmusza nas do rzeczy, które nie są do przewidzenia. Podeszłam do kasy i zapłaciłam resztkami. Wiem, że nie powinnam tak wydawać pieniędzy mojej matki ale są momenty, że wolę zapalić trawę niż cokolwiek zjeść.
   Kiedy przechodziłam obok jednej z kamienic zobaczyłam małą dziewczynkę. Brudne, poszarpane, blond włosy zasłaniały jej małą, okrągłą buzie. Trzęsła się z zimna, a ja nie mogłam się powstrzymać i podeszłam do niej wolnym krokiem.
   - Hej, wszystko w porządku? - Oh, Leslie nagle z ciebie taka Matka Teresa?
   Pokiwała leciutko główką ale nawet na mnie nie spojrzała. Przemogłam się i zapytałam:
   - Jesteś głodna? - Tym razem zobaczyłam jej duże brązowe tęczówki. Znowu przytaknęła. - Proszę – powiedziałam i podałam jej paczkę M&M'sów, które przed chwilą zwinęłam ze sklepu. - Tobie bardziej się przyda.
Uśmiechnęłam się, obróciłam i już chciałam odchodzić, gdy nagle usłyszałam cichy głosik.
   - Jak się nazywasz? - szepnęła.
   - Leslie – uśmiechnęłam się szczerze. - Nazywam się Leslie.

   - Halo? - odebrałam mojego starego gruchota w trakcie smarowania bułki masłem.
   - No witaj, stara dupo. Blaise do mnie dzwonił i powiedział, że dzisiaj u jego kumpla jest impreza. A myślę, że chcesz zobaczyć się z Masonem także…
Zaśmiałam się sama do siebie. Mich to będzie moja stała informatorka.
   - Ale on zaprosił ciebie, nie mnie. Jeszcze princessa się na mnie obrazi, że zakłócam mu plan podbicia twojego ślepego serduszka – parsknęłam.
   - Za chwilę wyślę ci adres mojego domu. Dzisiaj o dziewiętnastej widzę cię pod moimi drzwiami. Lepiej przyjedź z tarczą bo spotkasz się z moją stopą na twarzy za to ''ślepe serduszko''.

   Mich, mówiąc mi dom, miała na myśli pałac. Stałam przed jej bramą, patrząc na coś, co czyta linie papilarne… serio? Zaryzykowałam i nacisnęłam przycisk znajdujący się obok głośniczka. Po paru niezmiernie irytujących dźwiękach usłyszałam jej głos.
   - Hej, Leslie – zaśmiała się. Skąd ona do cholery wie, że to ja? - zapytałam sama siebie. Uniosłam trochę głowę i zobaczyłam kamerę… I wszystko jasne.
   Usłyszałam, że brama się otwiera i szybko czmychnęłam na jej… posesję. Obeszłam ścieżką fontannę na środku i zapukałam do drzwi. Dosłownie po sekundzie się otworzyły.
   - Cześć – przywitała mnie.
   - No hej - odparłam wchodząc do środka. Po prawej i lewej stronie były ogromne schody łączące się u góry. Pomiędzy nimi znajdował się korytarz prowadzący, prawdopodobnie do innych pomieszczeń. Wszystko było utrzymane w bardzo jasnych kolorach. Dominowała biel i beż.           Doskonałość tego domu była, aż przytłaczająca.
   - Nikogo nie ma, także możemy iść od razu do mojego pokoju – uśmiechnęła się i pociągnęła mnie za rękę kierując się w stronę schodów.
   Korytarz u góry był bardzo długi. Na samym końcu znajdowało się okno na całą ścianę co jeszcze bardziej go powiększało. Weszłyśmy do drugich drzwi na prawo. Odetchnęłam z ulgą i ucieszyłam się tym co tam zobaczyłam. Spodziewałam się kolejnego tumblrowego białego pokoju, a jednak się myliłam. Ściana naprzeciwko drzwi była czarna i widniał na niej napis: „Art is the last form of magic that exist”*. Wszędzie na ścianach były zdjęcia, plakaty i naklejki. Było inaczej. Podobało mi się.
   - Masz ze sobą jakieś ubrania? - zapytała Mich, rzucając się na łóżko.
   - Nie, postanowiłam pójść nago. Stwierdziłam, że dzięki temu szybciej poderwę Masona – parsknęłam. Nie obyłoby się bez sarkastycznej mnie. Podałam jej plecak i pozwoliłam przegrzebać wszystko, co tam mam.
   - No więc teraz, pozwól, że ciocia Mich zajmie się tobą i twoją golizną.

   Wystarczyło jej pół godziny, żeby zrobić coś z moją twarzą i ubiorem, plus powiedziała mi parę szczegółów. Ponoć Mason i Blaise mają po nas przyjechać o dwudziestej trzydzieści, impreza jest u kumpla Blaise'a, który najprawdopodobniej jest ćpunem. Nie, tego Mich nie powiedziała ale tak też strzelam. Nie będę dużo wymagać od jego znajomych.
   Kiedy zobaczyłyśmy czarne BMW, wyszłyśmy z domu i zajęłyśmy dwa wolne miejsca z tyłu. Ich miny były dosłownie takie same jak moja, gdy zobaczyłam skromny dom Mich.
   - Leslie – odezwał się Blaise, a ja się zdziwiłam, że w ogóle na mnie spojrzał.
   - Hm?
   - Jak zamykasz oczy, wyglądasz jak panda – parsknął.
   - Spierdalaj. - Rzuciłam w niego butelką po wodzie, która leżała na wycieraczce. Mało obchodziło mnie to, że prowadzi. To mój wybór jaki noszę makijaż. Lubię mój pandzi styl. Nieważne, że brzmi to mało korzystnie.
   - A ja się czepiam twojej podkoszulki? Powinni to nazywać nasutniki bo właśnie tylko to zasłania – warknęłam.
   Wszyscy oprócz arcyksięcia parsknęli śmiechem.
   - Nie chcę ci nic mówić, ale Mason, ma dokładnie taki sam nasutnik jak ja.
   - Tak – potwierdziłam. - Ale on wygląda w nim dobrze.
    Okay, tak wiem, okłamuję samą siebie, że Blaise wygląda gorzej. Ale on nie musi o tym wiedzieć. Niech żyje w przekonaniu, że wygląda źle.
   - Znaleźliśmy sobie słowo twórce – zaśmiała się Mich.
   - Owszem, polecam się na przyszłość.
   Dojechaliśmy po około piętnastu minutach. Dom o dziwo wyglądał na przyzwoity i nie było to na jakimś osiedlu slamsów. Brawo, Blaise poczekajmy, aż wejdziemy do środka. Nie no dobra, mam nadzieję, że będą mieć dużo zioła. Boję się tylko późniejszego gastro…
   Na dworze wokół domu było już sporo ludzi. Weszliśmy do środka i wtopiliśmy się w tłum. Poszłyśmy za chłopakami prosto do kuchni. Dostałyśmy charakterystyczne czerwone kubki. Nie lubię piwa, więc wylałam je do zlewu i poszłam poszukać wódki. Na szczęście nie musiałam długo szukać.
   Usłyszałam chichot Mich, więc spojrzałam się za siebie. Zobaczyłam jak Blaise ciągnie ją w tłum tańczących ludzi. Nie miałam za dużo czasu, żeby się nad tym zastanawiać bo poczułam czyjś zimny oddech na szyi.
   Obróciłam się twarzą, jak się okazało do Masona i uśmiechnęłam się do niego. Wyglądał tak seksownie...
   - Hej, mała. Wszystko w porządku? - zapytał, przejeżdżając dłonią po moim policzku.
   - Teraz jest idealnie – zaśmiałam się i pociągnęłam duży łyk z kubeczka.
   - Chodź, potańczymy trochę. - Poruszył zabawnie ale i znacząco brwiami, a po chwili byliśmy już w dużym salonie przepełnionym ludźmi.
   Zaczęliśmy poruszać się w rytm muzyki. Nie sądziłam, że tak dobrze tańczy. Złapał mnie za rękę i obrócił tak, że stałam do niego plecami. Mój tyłek ocierał się o jego krocze, a pomimo tego miałam wrażenie, że i tak tańczymy tutaj najbardziej przyzwoicie.
Poczułam jego usta na szyi i zaczęłam odpływać. To było niesamowite, że tak łatwo jest o wszystkim zapomnieć.
   Po około godzinie stałam sama przy blacie w kuchni. Mason zostawił mnie na chwilkę, ponieważ chciał gdzieś zadzwonić. Nie dopytywałam się o co chodzi i tak wyglądał na dość zdenerwowanego. Po piętnastu minutach nie wiedziałam, czy być zła, czy zacząć się martwić. Odpowiedź przyszła dość szybko, gdy jakiś dzieciak wbiegł do domu i zaczął wrzeszczeć, że na dworze jest bójka.
Gdy biegłam w stronę wyjścia zderzyłam się z Mich. Nic nie mówiłyśmy tylko wyszłyśmy na zewnątrz.
   Spodziewałam się, że zobaczę bijącego się Masona ale było inaczej. Blaise tłukł się z jakimś gościem, a Mason próbował go odciągnąć. Tylko on, nikt nie chciał im pomóc. Możliwe, że to przez to, że byłam wstawiona ale zaczęłam biec i wskoczyłam na plecy nieznajomemu palantowi.
   - Zostaw go, do jasnej cholery – wrzasnęłam. Trzymałam się mocno jego szyi, żeby nie spaść. Kiedy usłyszał mój głos i ogarnął, że jestem dziewczyną szybko się uspokoił. Zeszłam z jego pleców, a ten błyskawicznie pociągnął mnie za rękę do budynku. Nikt się nawet nie ruszył. Dzięki za pomoc sukinsyny – podziękowałam w myślach moim „przyjaciołom”.
   Dopiero, gdy weszliśmy głębiej w tłum ludzi, a światła oświetliły jego twarz, zobaczyłam jak wygląda. Gdy ujrzał jak na niego patrzę, od razu uśmiechnął się do mnie zuchwale. Był piękny, naprawdę. Nawet nie wiedziałam jak to dokładnie opisać. Miałam wrażenie, że sam doskonale o tym wie.
   Zaciągnął mnie na piętro, żeby normalnie porozmawiać.
   - Możesz mi powiedzieć, co to do cholery było? - zapytałam wymachując rękoma. - Najpierw tłuczesz się z moim kumplem, a potem zaciągasz mnie tutaj.
   - Lepiej ty mi powiedz co to było. Chciałem obić mordę Justinowi jak Bóg przykazał ale ty, musiałaś rzucić się mi na plecy i zawisnąć, jak koala uczepiony drzewa.
   - Seksowny koala – prychnęłam. Nagle coś mnie tknęło. - Jaki Justin? - zapytałam skonsternowana.
   Nagle przystojny nieznajomy zaczął się śmiać i przeczesał ręką swoje włosy.
   - Nie mów, że przedstawił wam się jako Blaise?
   - Owszem, przedstawił – odparłam cierpko.
   - Widzę, że ktoś tu chce uciec od przeszłości – parsknął. - W każdym razie twój Blaise, to tak naprawdę Justin Bieber.
   - Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że ta szuja cały czas nas oszukiwała?
   - Piłaś mała? Bo coś wolno jarzysz.
   - Musiałam się zdrowo nachlać bo nawet przez chwilę myślałam, że jesteś przystojny – warknęłam.
   Jego uśmieszek szybko spełzł mu z ust.
   - Mieszkasz tutaj? - zapytałam, wpadając na pewien pomysł.
   - Nie, jutro wyjeżdżam do Miami – odpowiedział i uniósł brwi zdziwiony do czego dążę.
   - Daj mi swój numer – rozkazałam.
   - Po co ci mój numer?
   Wyciągnęłam telefon i mu go podałam.
    - Niektórzy zbierają znaczki, ja numery telefonu, sam widzisz.
    Zaśmiał się ale już o nic nie pytał. Zapisał mi swój numer, oczywiście śmiejąc się z mojego jakże nowoczesnego telefonu. Przewróciłam tylko oczami. Zajrzałam co napisał i zobaczyłam imię Jordan. Kiedy schodziliśmy na dół, zatrzymałam się na chwilę na schodach. Moją uwagę przykuł stojący w tłumie Blaise… znaczy Justin. Nie wiedziałam, czy zabija wzrokiem jego, czy mnie. Oh, ty kłamliwa szujo. Uśmiechnęłam się do niego i ciągnąc za sobą Jordana, skierowałam się w stronę kuchni.

*"Art is the last form of magic that exist” - po angielsku oznacza: "Sztuka jest ostatnią formą magii jaka istnieje."
___________
   Witam, witam :) Już jesteśmy przy 4 rozdziale! Niedługo parę rzeczy się wyjaśni, a kilka znowu zagmatwa. Dziękuję za komentarze, bo nawet te najmniejsze są dla mnie bardzo ważne i właśnie dla tych osób to piszę.
   Ten rozdział chciałabym dedykować Klaudii, która trochę kopnęła mnie w dupę za moje biadolenie. Piszę dla swojej przyjemności i dopiero wtedy to ma sens. Dziękuję Klaudia.
   Dodałam muzykę do bloga, więc piszcie jak macie jakieś zastrzeżenia!
   Jordan pojawi się w zakładkach bohaterowie ;)
   PS. Dzisiaj mijają trzy lata od koncertu Justina w Polsce, więc stwierdziłam, że to idealna data, żeby dodać rozdział :)
Sassy





poniedziałek, 14 marca 2016

Rozdział 3. "Przecież takie zachowanie jest w stylu Leslie, którą znamy."

   - Jezu co ty sobie zrobiłaś? - pisnęła Mich, za nim zdążyłam ją zauważyć.
   - Mała bójka – zachichotałam. Uśmiech jednak, szybko zszedł mi z twarzy kiedy pojawili się obok nas Blaise i Mason. Ale cóż trzeba było wciąż grać.
   - Hej.
   - Jak tam weekend? - zapytał Mason przyglądając się nam.
   - Chcesz się zapytać z kim tłukła się Leslie? - odpowiedziała pytaniem Mich.
   - Za chwilę zacznę cię nazywać Michaela. - Byłam już zirytowana, że uwaga skupia się na mnie. Czy to naprawdę nie mogło zaczekać? Chwilę? Albo dwie. Albo wieczność. - A ty Mason co robiłeś z Blaise'em w weekend?
   - A tak sobie trochę poimprezowaliśmy.
   Zastanawiam się, czy Mason był wtedy z Blaise'em. Na razie wolę nie ryzykować. Gdyby wiedział, nie zachowywałby się tak, no tak jak zachowuję się Blaise. Albo to moja wybujała wyobraźnia.
   - A ty co robiłaś w weekend Leslie? - Blaise odbił piłeczkę. Ale myliłam się, był miły. Uśmiechał się i wyglądał jakby go to interesowało.
   - Przesiedziałam w domu.
   Mich parsknęła jak i wszyscy w pobliżu. Zdziwione spojrzenia skierowały się na moje dłonie.
   - To się stało po drodze do domu. Jakaś dziewczyna trochę, bardzo najebana zaczęła się rzucać.   Wiecie jaki niebezpieczny jest ten Nowy Jork – mruknęłam. Nie chciałam kłamać, ale sami mnie do tego zmusili.
   Pytanie Blaise'a, skierowane do Mich o jej weekend uratowało mi dupsko. Ale jego mina po mojej wypowiedzi mówiła tylko jedno: „łżesz jak pies”. Gdyby wiedział jak bardzo ma rację. Za to Michaela (tak będę ją za karę nazywać tak w moich myślach), cały czas beztrosko opowiadała. Jej rodzice wrócili z podróży do Indii. Byli bardzo bogaci i zwozili różne klamoty zza granicy. Podobało mi się to co nam opowiadała. To było tak niesamowicie normalne... W żaden sposób nie podobne do mnie. Ja nie miałam osoby, która by mnie kochała, nie miałam tyle pieniędzy, nie byłam Mich. Byłam Leslie. Osobą, która, gdy przechodzi przez korytarz jest zalewana falą nienawiści jak i podziwu. Jest tak samo niezrozumiana jak geje, lesbijki, czy cokolwiek innego... Można zacząć się do mnie przyzwyczajać ale nigdy nie wyplewisz wszystkich rasistów (czyt. osób, które mnie nienawidzą), na świecie. Zawsze się ktoś znajdzie.
   Myślałam, że mnie nienawidzą? To nie wiem co byście powiedzieli, gdybyście zobaczyli ich miny kiedy z ostatniego referatu z angielskiego dostałam A +. Tak, ich miny wyrażały coś na przykład grymasu, pomieszanego ze skrytym uśmieszkiem. Już na przerwie na lunch wszyscy gadali o Leslie, która: pobiła dziewczynę w ten weekend i wbrew pozorom jest niezłym kujonem. Całą paczką stwierdziliśmy, że możemy to wykorzystać i potem było już tylko „lepiej”. „Ej wiecie, że ta Leslie, ma odpowiedzi do książek?”, „Jebany haker”. Taa – witaj w moim świecie.
   Na pierwszy rzut oka, rozpowiadanie plotek na własny temat może wydać wam się głupie ale – nie. Nie jest. Jest zabawne, wręcz fantastycznie zabawne. Trzeba mieć dystans do siebie, a na dodatek w moim przypadku, tylko zyskuję moją wymarzoną reputacje zimnej suki. Tak, czy tak to dziwne uczucie kiedy każdy chcę należeć do „twojej”, paczki. To jest takie nie na miejscu. Wychodzić z twoimi znajomymi, a to raptem drugi tydzień w szkole.
   Blaise do końca dnia nie zwracał na mnie szczególnej uwagi, co szczerze mówiąc bardzo mi pasowało. Nie pytał o nic, ani nie patrzył TYM wzrokiem. Postanowiliśmy po szkole wyjść na miasto, ponieważ po południu wyszło słońce i zrobiło się upalnie. Rano zaciskałam ręce na sweterku, a teraz leżał, wymięty gdzieś na dnie torby.
   - Gdzie chcecie iść? - zapytała Mich.
   - Mamy pewien plan.
   Uśmiech Masona był podejrzanie, podejrzany. Jeśli w ogóle można tak to ująć. Przybili sobie z Blaise'em żółwika i kierowaliśmy się w stronę plaży – choć nie taki był nasz cel.
   Wózki, chodziło im o wózki. Kiedy ulica się mniej więcej wyludniła ukradliśmy dwa sklepowe wózki na zakupy. Słońce już powoli zachodziło, a my jeździliśmy wzdłuż chodnika przy plaży. Blaise i Mason stali po przeciwnych stronach i popychali nas do siebie nawzajem. Śmiałyśmy się i przybijałyśmy sobie piątkę za każdym razem, kiedy się mijałyśmy. Kiedy mój wózek był przy Masonie, podniosłam się i go pocałowałam. Tak, po prostu. Taki zwykły, szybki buziak. Chciałam zobaczyć jak zareaguję. Uśmiechnął się tylko i krzyknął do Blaise'a, że chyba przetrzyma mnie u siebie trochę dłużej. Parsknęliśmy śmiechem.
   - Dlaczego tam byłaś?
   Głos Blaise'a dobiegł do mnie na tyle późno, że byłam już w połowie drogi do Masona. Posłałam mu zdziwione spojrzenie.
   - Dobrze wiesz o co mi chodzi. - Wiedziałam o co mu chodzi, ale nie chciałam na to odpowiadać.      Buziak dla Masona. I znowu pytanie.
   - I te pieniądze, dla kogo były?
   Buziak. Tym razem rozkaz.
   - Odpowiedz!
   - To nie jest twój biznes! - warknęłam. Tym razem przytrzymał wózek. Mason i Mich chyba widzieli, że coś jest nie tak.
   - Strasznie gorąco! Pójdę z Les po picie okay? - Krzyk Blaise'a był skierowany do nich obu, mnie się nawet nie zapytał o zdanie. Widziałam, że Mich jest trochę smutna, w końcu Blaise jej się podoba. Posłałam jej przepraszające spojrzenie i poszłam za ciągnącym mnie Blaise'em. Coś wymyślę, inaczej – MUSZĘ coś wymyślić.
   Poszliśmy do markeciku, z którego ukradliśmy wózki. Chłód z wentylatora owiał moje, rozgrzane ciało. Zrobiło się zimno i na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka. Normalny market, nic wielkiego. Jeden siwy staruszek, kobieta z dzieckiem i my. Roznegliżowani złodzieje – nastolatki.
   - Czego ode mnie chcesz? - zapytałam w końcu.
   - Chce znać prawdę – odpowiedział beznamiętnie, wyciągając z lodówki cztery butelki Coli.
   - Może nie lubię Coli, hm? - broniłam się. Chciałam jak najszybciej zmienić temat.
   - Lubisz Colę. - To było zdecydowanie stwierdzenie. - A teraz mów.
   Myślałam, że parsknę śmiechem – i tak też zrobiłam. Dobrze, że nie było nikogo w zasięgu wzroku.
   - Co ty sobie wyobrażasz, co? Myślisz, że możesz mnie przepytywać, ponieważ masz taki kaprys? -    Krew we mnie buzowała ale nie mogłam się dać wyprowadzić z równowagi. Nie mam zamiaru dostać ataku paniki lub gniewu.
   - Myślę, że jeśli widzisz osobę, którą niby znasz, w klubie ze striptizem, wychodzącą z pomieszczenia dla personelu z kupką pieniędzy to mogę mieć pytania. - Nie chcieli mnie przepuścić tylnym wejściem, to jest jebany powód dla, którego w ogóle mnie widziałeś – odpowiedziałam w myślach. Podeszliśmy do kasy, a do moich uszu dochodził dźwięk kasowania, niezwykle irytujący. Dał kasjerce pieniądze i wyszliśmy. Myślałam, że kasownik jest irytujący dopóki znoau nie usłyszałam Blaise'a.
   - Nie powiesz mi, prawda? - Pokiwałam przecząco głową. - To chcę, żebyś wiedziała tylko jedno. - Chwycił mnie za ramię i obrócił w swoją stronę. - Jeśli ty tam pracujesz, to nie zbliżaj się do Masona.
Zakręciło mi się w głowie. Dosłownie. Nie mogłam uwierzyć, że tak o mnie pomyślał. Chciałam go uderzyć, zrobić cokolwiek, żeby mnie popamiętał. Jednak nie zrobiłam nic. Jedyne co udało mi się wymruczeć to „kutas”, kiedy sięgałam po torbę leżącą na ziemi. Podeszłam do tego idioty i wzięłam od niego jedną butelkę coli. Muszę coś z tego mieć. Chciałam wrócić do domu.
   - Cześć – kiwnęłam głową na pożegnanie w stronę Masona i Mich, którzy patrzyli na nas jak na nienormalnych. Usłyszałam za sobą odgłos butów uderzających o asfalt. Miałam się już obrócić i wykrzyczeć mu w twarz co o nim sądzę kiedy zobaczyłam Mich.
   - Hej, wszystko w porządku? - zapytała zmartwiona.
   - Tak, tylko źle się poczułam.
   - W to nawet ja nie uwierzę – prychnęła niezadowolona.
   - Blaise. Wkurzył mnie.
   - Aż tak?
   - Aż tak – potwierdziłam.
   - Daj mi swoją komórkę. - Podałam jej mojego gruchota, a ona zaczęła w niego stukać swoimi długimi paznokciami. - Zapisałam ci mój numer. Zadzwoń do mnie dzisiaj wieczorem, dobra? - kiwnęłam głową na zgodę.
   - Dzięki.
   - Nie ma za co, od tego jestem – uśmiechnęła się i pomachała mi na pożegnanie. Kiedy się obróciła dalej myślałam o tej sytuacji. Kiedy szłam ulicami obok ludźmi gapiących się na głupią dziewczynę z rozmazanym makijażem. Nikt mnie tu nie znał, a w tej okolicy nie mieszka nikt ze szkoły. Weszłam po schodkach prowadzących do budynku. Otworzyłam drzwi. Nie musiałam do tego używać klucza, ponieważ blokada jest zepsuta.
   Po cholerę on się wszystkim tak interesuje? To nie jest jego biznes. Zachowuje się jak mój ojciec, przepytuje mnie jak nauczyciel, a jest kolegą. Jeszcze nie nazywam ich moimi przyjaciółmi, ale czułam się jakbym znała ich już od bardzo dawna. To źle. Nie powinnam się tak szybko do kogoś przywiązywać.
   Jest jeszcze jeden aspekt, który naprawdę mnie interesuje. Chłopak, który chodzi do klubu ze striptizem i możliwe, że korzysta z usług, ma problem, żeby umawiał się z taką osobą jak ja? Może oni wzięli ślub cywilny, są ukrywającą się parą gejów i bronią siebie nawzajem? Nie wiem, ale chuj mnie strzela kiedy o tym myślę.
   Około dziewiętnastej wybrałam numer do Mich. Odebrała po dwóch sygnałach. Czułam się jak gwiazda w trakcie wywiadu, dotyczącego jej nowego związku, który wcale nim nie jest. To jest kłótnia z chłopakiem, który miesza się w czyjeś problemy. A, że już poznałam wystarczająco charakter Mich, powiedziałam jej wszystko. No dobra. Nie powiedziałam jej. Po prostu w skrócie zdałam relacje z naszej kłótni, w której on osądza mnie o kłamanie dotyczące mojego, niesamowitego weekendu. Musiałam coś wymyślić. Nie chciałam jej kłamać, ale powiedzenie jej prawdy, no cóż – spowodowałoby nagły armagedon.
   Pod koniec rozmowy stwierdziłam, że teraz mój czas na pytania.
   - Podałabyś mi numer Blaise'a? - zapytałam niepewnie, przekładając komórkę od ucha, do ucha. - Wiem, przepraszam. Źle to brzmi ale nie chcę takiego napięcia między nami, więc kulturalnie wytłumaczę temu kretynowi co o tym sądzę. Czasami mam wrażenie, że mózg wypłynął mu w trakcie rozciągania tuneli – westchnęłam.
   - Jeśli przestaniesz go obrażać i przyznasz, że jego tunele są seksowne jak i cała reszta jego dziur i innych akcesorii, których JESZCZE nie widziałam, wtedy ci podam.
   - Mich, serio? - parsknęłam zasłaniając usta. - Innych akcesorii? Masz na myśli jego penisa, który po nałożeniu czapeczki będzie wyglądał jak mikroskopijny krasnal ogrodowy?
   - Leslie! - warknęła, ale nie powstrzymała się od śmiechu.
   - No co? - broniłam się.
   - Przyznaj to!
   - Ah, no dobra – westchnęłam. - Ja Leslie Bennet przyznaję, że Blaise Bieber i jego akcesoria aka dość cudaśny tyłek są seksowne. No, i postaram się przestać mówić o nim złych rzeczy.
   - O nie... Ty obczaiłaś jego tyłek!
   Powstrzymałam napad śmiechu i zmieniłam temat, bo nie miałam zamiaru się do tego przyznawać.
   - Dobra, dobra, a teraz numer.
    Zapisałam sobie numer na karteczce i obok zanotowałam: „kretyn z seksownym tyłeczkiem”. Mam nadzieję, że pod taką nazwą nigdy go nie zapomnę.
   Siedziałam chyba pół godziny, za nim postanowiłam w ogóle wpisać te piekielne cyferki na klawiaturze. Wzięłam parę głębokich wdechów przed wkurwianiem się na odbiorcę i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Jeden sygnał. Dwa. Trzy. Cztery. Odebrał.
   - Za nim coś powiesz, chcę ci uświadomić, że teraz ja mam parę pytań – uprzedziłam na wstępie.
   Przez chwilę było słychać tylko ciszę w słuchawce, a po chwili w moim uchu rozbrzmiał jego chichot. Dość uroczy, ale nie powiem tego na głos.
   - Cześć Leslie, też miło mi cię słyszeć.
   - O przestań – uprzedziłam. - Powinieneś dostać puchar za działanie mi na nerwy, więc posłuchaj.      Chcę wiedzieć, czy komuś powiedziałeś o tym co się zdarzyło.
   Ręce zaczęły mi się pocić bo tak naprawdę bałam się odpowiedzi.
   - Wiesz w czym tkwi problem? Że nie wiem co się zdarzyło. Byłaś tam ty, kupka hajsu i parę prostytutek. Oczywiście wymijając to, że wychodziłaś z pomieszczenia dla personelu. Nie wiem co o tym myśleć.
   - Czyli nie powiedziałeś?
   - Jezu ty tylko o tym? - warknął rozdrażniony. Tak mi też jakoś specjalnie ta konwersacja nie przypadła do gustu. - Powiedz mi dlaczego tak zależy, żeby nikt się nie dowiedział? Przecież takie zachowanie jest w stylu Leslie, którą znamy. - Tak, ale nie w stylu Leslie jaką jestem naprawdę – odpowiedziałam w myślach od razu kopiąc go w jaja.
   - Nic ci nie powiem i tyle.
   - W takim razie skoro jest ci to obojętne to mogę powiedzieć to komu chcę.
   Przełknęłam ślinę. Przez chwilę miałam wrażenie, że to usłyszał. Wiem, że to jest „w stylu Leslie”, ale nie chcę, żeby ktoś wiedział. Wystarczy, że ktoś tam pójdzie podpyta i będzie wiedział, że Leslie to córeczka jednej z tancerek. Nienawidziłam tego, że moja matka wygląda jak moja siostra. Kiedy wszystkie oczy na ulicy padają na nią bo wygląda jak gwiazda porno, bez silikonu w cycach. Nie mam wyboru. Znowu, kurwa.
   - Co mam zrobić, żebyś nic nie wygadał? - zapytałam rozdrażniona i przestraszona.
   - Powiedz mi prawdę. Decyzja należy do ciebie. Jutro, na pierwszej lekcji mamy razem francuski. Do zobaczenia.
   Rozłączył się.

Z punktu widzenia osoby trzeciej
(rano)

   Platynowe, blond, rozwiane włosy. Pewny krok. Uśmiech pewności siebie na twarzy. Biegła, nie mogła się spóźnić. Pierwszy raz w jej życiu spóźnienie do szkoły nie wchodziło w grę. Zbyt dużo ryzykowała. Jak zawsze. Ta dziewczyna zawsze chodzi po cienkim lodzie. Zagubiona dąży donikąd, gdzieś, jak przykryta toną śniegu. Teraz nie może pozwolić, żeby ktoś zakopał ją głębiej. Wiedziała jednak, że jej nie da się zakopać zupełnie i nie ważne co się stanie da sobie radę.
   Bała się. Była silna, ale się bała. Miała jeszcze dwadzieścia minut, a pomimo tego biegła. Wdrapywała się po kolei na każdy schodek, prowadzący do budynku. Rozglądała się na boki szukając sali, w której miała francuski. Starała się ignorować ciekawskie spojrzenia. Wbrew pozorom budziły w niej satysfakcję jak i obrzydzenie. Czuła obrzydzenie do ludzi.
   Podskoczyła przestraszona kiedy poczuła mocny uścisk na ramieniu. Obróciła się i zobaczyła Blaise'a, który szybko zaciągnął ją do schowka na miotły.
   - Co ty wyrabiasz? - syknęła zdenerwowana, przeczesując swoje włosy. - Wszyscy sobie coś pomyślą!
   Wskazała na ręką na drzwi.
   - Hej Blaise, jak tam u ciebie? Bo wiesz stęskniłam się trochę – zironizował Blaise.
   Dziewczyna przewróciła oczami i westchnęła co też zdarzało jej się często.
   - Mam gdzieś co oni pomyślą. Miałem wrażenie, że ty też. - Próbował nie być zdziwiony tym faktem. Przecież dotychczas był pewny, że te pogłoski, które okrążają całą szkołę nie są dla niej żadnym problemem.
   - Bo nie jestem, a teraz przejdźmy do twoich szantaży – zwinnie zmieniła temat.
   - To nie szantaż, to czysta ciekawość.
   Spojrzała na niego spod byka, a ten spuścił wzrok.
   - No dobra, może trochę – przyznał. - Co nie zmienia faktu, że chcę wiedzieć.
   Leslie, wiedziała, że jest już na przegranej pozycji. Żeby utrzymać wszystko w tajemnicy musiała powiedzieć mu prawdę. Nie chcę popsuć też relacji z Masonem, więc skłamanie, że to ona tam tańczy nie wchodzi też w grę.
   - Obiecuję, że ci powiem ale nie chcę tego robić w schowku na miotły – odparła cierpko. - Po szkole.
   - Stoi.
   - Chciałbyś – mruknęła.
   Blaise tylko zaśmiał się na jej komentarz. Wiedział, że była osobą, która dość często mówi z podtekstami – nawet wtedy kiedy nie robi tego świadomie.
   Kiedy wychodziła obróciła się jeszcze na chwilę i otworzyła usta, jakby miała coś powiedzieć, jednak nie odezwała się wcale. Posłała mu lekki uśmiech i szepnęła dopiero kiedy się już obróciła:
   - Wyjdź, dopiero za chwilę.

Z punktu widzenia Leslie

   Dopiero po wyjściu z tego klaustrofobicznego schowka, odetchnęłam z ulgą. Nie cierpię takich sytuacji. Przecież niedawno się przeprowadziłam, nie może zepsuć tego co stworzyłam. Nie pytali dużo o to skąd jestem. Wystarczyło im tylko to, że mieszkałam w Kanadzie. Nie wgłębiałam się dalej w to co kryję się pod słowem „Kanada”.
   Stwierdzili też, że domyślali się, że przyjechałam z miejsca, w którym jest zimno, ponieważ moja skóra jest naprawdę nadzwyczajnie biała. Nie miałam lekko brązowawej karnacji jak modelki z okładek.
   Jak byłam mała zawsze chciałam być modelką. Parę razy ludzie zaczepiali mnie na ulicy. Niestety jeszcze wtedy, ani ja nie byłam na to gotowa, ani moja mama nie wyraziła by zgody. Teraz dorosłam i jeśli myślę o przyszłości – nie widzę nic.
   Lekcje skończyły się dość szybko, dostaliśmy wypracowanie do napisania, którego pewnie nie zrobię. Chociaż jeśli uda mi się uzyskać pięć minut spokoju, po przyjściu do domu widzę duże szanse.
   Stałam przed budynkiem szkoły. Wiał już wiatr, więc naciągnęłam na siebie mocniej sweter, który zarzuciłam na siebie rano. Czekałam na Blaise'a, który parę sekund później wyłonił się z drzwi. Razem z nim szli też Mason i Mich. Za nim do mnie doszli wysłałam Mich SMS-a o treści:     „Przepraszam, wszystko ci potem wytłumaczę!”.
   Zobaczyłam jak sięga po swój telefon i patrzy na wyświetlacz. Wyszukała mnie wzrokiem i spojrzała zdziwiona. Kiedy byli już obok, chciała coś powiedzieć ale blondas ją wyprzedził.
   - My musimy lecieć, więc na razie. Pa, Mich.
   Dopiero wtedy zrozumiała o co mi chodzi. Chciałam po prostu dać jej znak, że nic nie planuję. Ta tylko kiwnęła głową, i gdy rozchodziliśmy się w dwie strony pokazała mi, że mnie obserwuję.                Zachichotałam cicho i zignorowałam zaciekawione spojrzenie Blaise'a.
   - Gdzie idziemy? - zapytałam, patrząc na swoje trampki.
   - Przed siebie – odpowiedział nonszalancko, poprawiając torbę na ramieniu.
Pomimo tego, że było dopiero parę minut po piętnastej, zaczynało robić się powoli ciemno. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Nienawidziłam jesieni i zimy. To najgorsze dwie możliwe pory roku jakie mogą istnieć.
   - My tutaj w Nowym Jorku, w trakcje poważnych rozmów, jemy poważne żarcie – czytaj Tacos. -      Wskazał mi na budkę przed nami. - Zaufaj mi, że ci posmakuję.
   Rozbawiło mnie to, że powiedział „My tutaj w Nowym Jorku”, ponieważ sam się niedawno przeprowadził. Szczerze w to nie wątpiłam, po zapachach wydobywających się stamtąd - ale był jeden problem.
   - Nie mam pieniędzy Blaise – przyznałam.
   - Zapłacę za ciebie. Nie kupuję ci torebki z Calvina Kleina tylko Tacos.
   - Wow, postawisz coś dziewczynie, którą masz za dziwkę? - zapytałam za nim zdążyłam pomyśleć.    Czasami denerwuję mnie to, że jestem taka chamska, czego nie potrafię opanować, bo słowa same cisną mi się na usta.
   - Na twoim miejscu powiedział bym to tak: „ Wow, postawisz coś dziewczynie, która wygląda jakby nie jadła miesiąc.”.
   - Dziękuję też lubię swoją chudość – parsknęłam śmiechem, żeby rozładować sytuacje. Udało mi się bo posłał mi jeden ze swoich uśmiechów pewności siebie.
   Po pięciu minutach siedzieliśmy już z Tacosami na murku obok plaży. Jadłam z prędkością światła, aż sos wlatywał mi kącikiem ust. Blaise przyglądał mi się, obserwując mnie ciekawie.
   - Co dzisiaj jadłaś? - zapytał.
   Uniosłam rękę z Tacos, którego już prawie nie było.
   - Ale oprócz tego.
   Powtórzyłam czynność z przed chwili.
   - Chyba żartujesz, że to jest jedyne co zjadłaś.
   Pokręciłam przecząco głową, bo miałam pełne usta.
   - Jezu nie możesz jeść tak mało. Za chwilę będziesz rasową anorektyczką Leslie.
   - Jak widać mogę. Zresztą nie spotkaliśmy się, żeby omawiać moją wagę – przypomniałam.
   Kiwnął głową porozumiewawczo głową, proponując, żebym zaczęła zeznanie.
   - Byłam tam po pieniądze i tyle.
   - Gdyby można było przychodzić do klubów nocnych po hajs, uwierz mi na słowo, że też chodziłbym na zaplecza.
   Wywróciłam tylko oczami i włożyłam resztkę jedzenia do ust.
   - Moja mama tam pracuję – powiedziałam bez ogródek.
   Jego oczy automatycznie się rozszerzyły na tą informację. Widać, że spodziewał się wszystkiego tylko nie tego. Nie wiem, czy nie wiedział co powiedzieć, czy zastanawiał się jak ułożyć to w słowa.      Dopiero po dłuższej chwili się odezwał.
   - Blondynka, niebieskie oczy. Wiedziałem, że wydaje mi się znajoma.
   - Więc dasz mi już spokój? - zapytałam beznamiętnie. - Nie rozpowiesz tego?
   - Leslie, nawet gdybyś mi nie powiedziała i tak bym tego nie rozpowiedział.
   W tamtym momencie miałam niepohamowaną ochotę zepchnąć go z najbliższego klifu.
   - To po co te całe cyrki?
   - Po prostu nie potrafiłbym ci zaufać.
   - A co teraz mi ufasz? - Zaśmiałam się ironicznie i wstając otrzepałam spodnie.
   Nie chciałam rozmawiać na ten temat, ani chwili dłużej. Jestem tu tak krótko, a już tak dużo się stało. Jedna osoba dowiedziała się cząstki prawdy, a to już zdecydowanie za dużo.
   - Nie wiem – przyznał, wstając zaraz po mnie.
   - A co do Masona – dodałam – mogę już się z nim spotykać, czy będziesz mieć coś przeciwko? -        zapytałam retorycznie.
   - Tak, przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
   - Chciałeś – poprawiłam go. - Dobrze wiem, że tego chciałeś.
   Za nim postanowiłam go zostawić i pozbawić przyjemności mojej obecności przypomniała mi się ważna sprawa.
   - Mam pomysł na naszą super randkę.
   - To my mamy randkę? - zapytał śmiejąc się.
   - Ty i Mich? Ja i Mason? Kojarzysz coś?
   - A tak, jasne.
   - No więc powiedz im, że widzimy się w sobotę około dwunastej w nocy pod szkołą.
   - Że co? -parsknął.
   - Chociaż postaraj się mi zaufać. Spodoba ci się.
   - Okay ufam ci – przyznał. - Ale jeśli to spieprzysz…
   - To co? - zapytałam za nim zdążył dokończyć.
   - Nic, będziesz mi szukać dziewczyny.
   - Wydawało mi się, że ty nie masz z tym problemu – powiedziałam za nim zdążyłam pomyśleć. - No wiesz w końcu mamy dużo tępych lasek w szkole. - Szybko mu dogryzłam, żeby nie zorientował się, że to był komplement.
   Zbliżył się do mnie niebezpiecznie blisko. Nachylił się i łaskocząc mnie ciepłym powietrzem wydobywającym się z jego ust powiedział:
   - I tak wiem, że ci się podobam.
   - Mnie podoba się Mason – poprawiłam go.
   - Tak, co nie oznacza, że nie podobam ci się też ja. - Jego twarz rozświetlił uśmieszek tryumfu kiedy zobaczył moją minę. Obrócił się na pięcie i odszedł.
   Co ten dupek do jasnej cholery sobie wyobraża?

   Piątek nadszedł szybko. Dość mało się działo. Matka wracając z roboty przyniosła sto dolarów. Nie zabrałam jej wszystkiego i żałuję. Boję się, że znowu wyda wszystko na wódę i fajki. W ostatnim tygodniu głodowałam, a jedzenie na stołówce nie jest raczej wystarczające.
   Blaise nic nikomu nie powiedział, co jest jedyną pocieszającą rzeczą na jego temat. Wieczorem miałam pięć nieodebranych połączeń i dziesięć wiadomości od Mich. Powiedziałam, że chciał mnie przeprosić i do niczego nie doszło. Czułam się jakbym kłamała.
   Ale w końcu do niczego nie doszło, prawda?
   Oczywiście nie obyło się bez pytań na temat tajemniczej randki… Boże, dlaczego słowo randka przyprawia mnie o mdłości? Spotkanie. Tak, spotkanie to idealne słowo.
   Nie zdradziłam jej nic z moich planów. Miała chwilowy bunt ale szybko jej przeszło.
Najtrudniejsza część planu jest przede mną. Muszę wykraść klucze, nie wiem jeszcze jak to zrobię, ale to zrobię.
   Przyszłam godzinę przed lekcjami. Powinni mi naprawdę wycałować za to stopy - pomyślałam. Zajrzałam do kantorka woźnej. Siedziała przy małym drewnianym biurku, siorpiąc herbatę i czytając gazetę. Musiałam ją jakoś stamtąd wyprowadzić.
Nagle zauważyłam chłopaka, który szedł w moją stronę. Chwyciłam go za koszulkę i przeszłam do rzeczy.
   - Zrobisz coś dla mnie? - uśmiechnęłam się słodko i puściłam mu oczko. Zadziałało.
   - Czyś ty zwariował?! Natychmiast się ubierz! Co ty wyrabiasz? - Woźna biegała za rozbierającym się chłopakiem od jednego końca korytarza do drugiego.
   Oprócz nas nikogo innego nie było, więc szybko czmychnęłam do środka. Wielka gablota na ścianie, wcale nie pomagała mi w odnalezieniu odpowiedniego klucza, gdy nagle znalazłam napis, którego szukałam. Wyszłam szybko z kantorka i kiedy woźna była odwrócona tyłem pomachałam chłopakowi, że może już przestać robić z siebie idiotę na moją prośbę.
   Włożyłam klucz najgłębiej w jedną z kieszonek torby. Mam nadzieję, że go nie zgubię. Cieszę się, że szkoła nie ma na tyle pieniędzy, żeby zamontować kamery.

   Uśmiechnęłam się sama do siebie, wewnętrznie tryumfując. Udało się. Leslie Bennet, ty suko jesteś geniuszem.  
_____________
   Dzień dobry wieczór!
   Już trzeci rozdział i dość sporo się stało... Jak myślicie jaka naprawdę jest Leslie? Czy Blaise postąpił sprawiedliwie?
   Niedługo już rozwiążę się sprawa "Blaise'a", dlaczego Blaise i tak dalej.
   Wiem, że miałam dodać rozdział jak będzie 5 komentarzy no ale widzę, że jeszcze nie mogę nawet na to liczyć. Mam nadzieję, że to się zmieni. Jeśli w jakiś sposób możecie mi pomóc w ogłoszeniu bardziej bloga - będę bardzo wdzięczna. 
Sassy

niedziela, 6 marca 2016

Rozdział 2. "Kim tak naprawdę, do kurwy nędzy jest Leslie..."

    Nigdy w życiu nie chciałam tak bardzo rozpieprzyć budzika jak dzisiaj. Nie mam zamiaru iść do szkoły. Po co? Żeby się z nimi wszystkimi znowu użerać? Westchnęłam i podniosłam się z łóżka. Myśl, że przyjściem do szkoły rozwścieczę te dwie damulki, napełniała mnie radością – jedyny plus. Nie zrobiłam makijażu z oczywistego powodu braku chęci i czasu. Po prostu umyłam twarz i się ubrałam. Koniec. Wchodząc do kuchni zwinęłam tylko jabłko. Było strasznie cicho, pewnie dalej śpią. Pieniądze z biurka włożyłam do torby i wyszłam z domu.
   Pomimo tego, że jest już wrzesień jest ciepło. Są dni kiedy można chodzić tylko w krótkim rękawku. Liście pożółkły, a co parę dni pada króciutki deszczyk ale to tyle. Spojrzałam w dół na swoje znoszone trampki. Muszę dzisiaj iść do sklepu po buty bo te są już straszne. Za chwilę będę mieć dziurę na wylot i zdarte całe podeszwy. Spojrzałam na zegarek w telefonie. Mam jeszcze piętnaście minut. Przyspieszyłam trochę kroku i po sześciu minutach byłam już na miejscu. Plotki szybko się rozchodzą. Nawet nie weszłam do szkoły, a już słyszałam szepty i widziałam ukradkowe spojrzenia rzucane w moim kierunku. Tym, którym nie chciało się ukrywać przed obgadywaniem mnie posyłałam uśmiechy i machałam jak wariatka. Weszłam do szkoły i ruszyłam w stronę mojej szafki. O dziwo nie zapomniałam – numer 145. Wyjęłam podręczniki i spojrzałam na plan zajęć kiedy nagle zza drzwiczek szafki wyskoczyła mi Mich.
   - Czy ty kurwa chcesz, żebym dostała zawału? - zapytałam trzaskając drzwiczkami i obracając się w jej stronę. Obejrzała się na około, a ja tylko mruknęłam: – Ignoruj ich. Banda ciekawskich pajaców, nic więcej. - Wzruszyła ramionami i się uśmiechnęła.
   - Sprawdziłam plan i okazało się, że zaczynamy razem angielskim, więc pomyślałam, że po ciebie pójdę. - Kiwnęłam głową i rozejrzałam się. Za chwilę chuj mnie trafi jak będą się tak dalej gapić.
   - No co kurwa? Mam się wam kłaniać przechodząc po korytarzach, czy jak? - wrzasnęłam imitując ukłon primabaleriny. - Nie? To zajebiście. - Wszyscy struchleli i patrzyli na mnie wielkimi oczyma. Pociągnęłam Mich mówiąc jej na ucho, żeby prowadziła jak mamy iść do klasy. Muszę jeszcze ogarnąć te wszystkie korytarze i sale.
   Kiedy znalazłyśmy się w klasie powitał nas (oczywiście nie licząc wszystkich zabójczych spojrzeń), widok Blaise'a. Tak, tak właśnie się nazywał i jego cudownego czarnego przyjaciela, którego muszę poznać jak najszybciej. Kiwnęłyśmy im ręką i zajęłyśmy ławkę przed nimi.
   W trakcie tej jakże niesamowitej i ciekawej lekcji cały czas pisałyśmy do siebie z Mich na skrawkach kartek. W tamtym momencie wszystko wydawało mi się ciekawsze od wysłuchiwania zasad BHP. Na początku każdej znajomości dobijałam każdego zadawaniem głupich pytań takich jak: „jaki jest twój ulubiony kolor”, „masz rodzeństwo”, „masz ulubiony przedmiot”, i inne podobne bzdury. Dzięki nim dowiedziałam się, że Mich kocha czerwony, ma młodszą siostrę, a jej ulubionym przedmiotem jest przerwa. Z tym ostatnim mamy podobnie.
   Zadzwonił dzwonek, a ja zwijając liściki i wrzucając je do torby ruszyłam z Mich w stronę szafek. W końcu trzeba przygotować się na francuski... Mich idzie na biologię. Fascynujące. Wymieniłam książki i zamknęłam szafkę. Po raz drugi dzisiaj zlękłam się i mało co nie pisnęłam kiedy twarz Blaise'a, Mich i Czarnego pojawiły mi się przed oczami i szyderczo się śmiały.
   - Czy wy naprawdę, aż tak bardzo chcecie się mnie pozbyć? - wrzasnęłam ale pomimo tego, że moje serce o mały włos nie wyrwało mi się z piersi, zaczęłam się śmiać.
   - Przepraszam – odezwała się Mich dalej pękając ze śmiechu. - Ale to, że tak często jesteś zamyślona sprawia, że łatwo cię nastraszyć.
   - No widzisz – parsknęłam – taka łatwa ze mnie zdobycz. - W tym momencie na twarzy Czarnego i Blaise'a wdarł się TEN uśmieszek. - Jezu... - Jęknęłam przeciągając ostatnią literę. - Faceci myślą tylko o jednym.
   Czarny zaśmiał się i podał mi rękę.
   - Jestem Mason, a ty Leslie prawda? - uśmiechnął się i uścisnął moją dłoń. Kiwnęłam głową na tak.
   - Widzę, że wszyscy mnie już znają.
   - Można tak to ująć. - Przestań się w końcu kurwa uśmiechać! Twoja twarz jest wtedy zbyt idealna, a zęby zbyt białe. Nie posłuchał.
   - Czego nie posłuchałem? - zapytał szczerząc się jeszcze bardziej, a ja miałam wrażenie, że pobladłam. Boże, powiedziałam to na głos. Witaj moja głupoto, przyszłaś w samą porę... jak zawsze.
   - Nic, nic – machnęłam na niego ręką. - Co teraz macie? - zapytałam, żeby jak najszybciej zmienić temat.
   - Ja matematykę... - westchnął Mason.
   - Francuski.
   Odwróciłam głowę w stronę Blaise'a.
   - Ja też. Idziemy?
   - Jasne – uśmiechnął się i pożegnaliśmy się z Mich i Masonem. - Macie dzisiaj jakieś plany z Mich?
   - Chciałam ją wyciągnąć na zakupy – przyznałam – a co?
   - Dzisiaj mamy trening i pomyślałem, że jeśli chcecie to możecie przyjść. Zaczyna się o osiemnastej, więc zdążycie iść na zakupy – uśmiechnął się. Wskazał mi palcem, żebym skręciła w lewo.
   - Będziemy – puściłam do niego oczko i weszliśmy do sali. Każdy moment jest dobry, żeby zobaczyć chłopaka bez koszulki.
   Usiadłam z Blaise'em. Okazało się, że dość sporo lekcji mamy razem, a francuski z nielicznych przedmiotów trawimy najlepiej. Całą lekcję i tak naśmiewaliśmy się z przedpotopowego ubrania naszej nauczycielki. Miła babka ale stwierdziliśmy, że jak kiedyś będziemy mieli okazję to weźmiemy ją na zakupy.
   Na przerwie obiadowej wszyscy spotkaliśmy się przed stołówką. Nasze dobre humory niestety nie udzieliły się innym. Chyba moja reputacja im nie pomaga.
   - Nie chcę wam nic mówić ale chyba psuję wam image – zaśmiałam się otwierając drzwi do stołówki. Wszystkie spojrzenia padły na nas. - Ej, to teraz ta filmowa powaga. - Parsknęliśmy śmiechem ale po chwili wszyscy jakby za dotknięciem magicznej różdżki przybrali miny pełne powagi. Kochałam to uczucie. Że pomimo tego, że wszyscy mają mnie za wredną sukę to też mi zazdroszczą. Chcą być mną - podziwiają mnie, nie znając o mnie prawdy.
   Zajęliśmy stolik pod oknem. Stwierdziliśmy, że od teraz to będzie nasz stolik. Co prawda nigdy nie cierpiałam tych podziałów, w tamtym momencie mi one nie przeszkadzały. Było lepiej niż dobrze.
   - A teraz szczerze – zaczęła Mich przegryzając frytkę. - Co robiliście z tymi mendami na początku? - zaśmialiśmy się, a ja obróciłam się spoglądając wokół siebie. Byli dwa stoliki obok.
   - Szczerze? Sami nie wiemy. Bethany i Morgan się przyczepiły i oprowadziły nas po szkole. Też jesteśmy nowi – przyznał Mason. Przez chwilę myślałam, że wypluję całą wodę jaką miałam w ustach.
   - Czekaj, czekaj. Daję stówę, że ruda pinda to Morgan. - To było bardziej stwierdzenie niż pytanie ale Mas zrozumiał. Kiwnął tylko rozbawiony głową na tak.
   - Czyli przyjdziecie dzisiaj na trening? - zapytał, przypominając mi o tym, że nic jeszcze nie powiedziałam Mich.
   - No właśnie – odparłam niepewnie. - Dobra no to tak pójdziesz ze mną po szkole na zakupy, a potem na osiemnastą pójdziemy na ich trening? - uśmiechnęłam się tak szeroko, że można było zobaczyć mój każdy ząb.
   - Spoko pójdę, oddychaj Les. - Wszyscy zaśmialiśmy się jednogłośnie. Znowu.

   - No to jakie buty chcesz kupić? - zapytała Mich i razem przekroczyłyśmy drzwi galerii. Zamyśliłam się na chwilę, myśląc o forsie matki.
   - Trampki. Te są już strasznie zniszczone – przyznałam patrząc w dół na swoje stopy.
   Chodziłyśmy około godzinę, ponieważ okazało się, że nie tylko ja potrzebuję butów. Przez cały czas gadałyśmy i o dziwo nie zabrakło nam tematów. Naprawdę ją polubiłam. Nie pytała skąd mam kasę. W każdym razie nie okazywała ciekawości. Co nie zmienia faktu, że nie zadaję pytań, bo zadaje... mnóstwo.
   - Blaise jest śliczny – zachichotała i zarumieniła się jak mała dziewczynka. - I widzę, że tobie podoba się Mason. - Zatrzymałam się.
   - Jak to widzisz?
   - Cały czas na niego patrzysz – powiedziała udając rozmarzoną minę. Matko Boska. Muszę się opanować nie wiedziałam, że aż tak to widać. - Spokojnie tylko żartowałam. - Jęknęłam i powlokłyśmy się do wyjścia.
   - Chodź ty pijawko energetyczna. Będziesz miała swojego Blaise'a bez koszulki.
Przeszłyśmy parę przecznic i byłyśmy już na boisku obok szkoły. Było bardzo duże, dokładnie jak na filmach. Zajęłyśmy miejsce na trybunach i zmieniłyśmy buty na nowo kupione Converse'y. Obie kupiłyśmy sobie taki sam model – krótkie, czerwone no i prześliczne. Swoje stare trampki wrzuciłam do torby. Nie wiedziałam, czy je wyrzucę. Strasznie szybko przywiązuję się do rzeczy i trudno mi się z nimi rozstać. Nawet jeśli to są stare potargane buty. Zauważyłyśmy, że chłopcy wbiegając na boisko. Blaise i Mason posłali nam tylko przelotne spojrzenia i pobiegli za chłopakami.
   Trener zagwizdał i wszyscy do niego podbiegli, pokiwali głowami i znowu robili swoje. Niedługo po tym wszyscy ruszyli do ławek i zrzucili z siebie koszulki.
   - Mich – zwróciłam jej uwagę.
   - Hm?
   - Pomimo tego, że nie cierpię piłki nożnej mam wrażenie, że ją pokocham – uśmiechnęłam się sama do siebie, a w tym czasie Blaise się na mnie spojrzał i zaśmiał się mówiąc coś do Masona. Chyba przypomniała mu się nasza wcześniejsza rozmowa. W momencie kiedy moje oczy powędrowały na ABS czarnego kolegi myślałam, że odlecę. Ale... Blaise nie wyglądał gorzej. Tatuaże. Oboje mieli, zasrane tatuaże na klacie. Kurwa, dlaczego to musi tak dobrze wyglądać. Inni zauważając nas na trybunach zaczęli nam machać i się popisywać. Widać, że to był ich pierwszy trening w tym roku, bo nikt nie potrafił się skupić. Parsknęłam śmiechem i razem z Mich oparłyśmy się rękoma o ławkę i zaczęłyśmy twerkować. Chłopcy zaczęli pogwizdywać i klaskać, a trener dmuchnął w gwizdek, żeby ich uspokoić. Zanosząc się śmiechem leżałyśmy na ziemi.
   Kiedy trening się skończył wszyscy poszli się przebrać i wziąć (prawdopodobnie), prysznic. Po dziesięciu minutach wszyscy razem siedzieliśmy na trybunach. W sumie oni siedzieli, ponieważ ja miałam głowę na kolanach Masona, a Mich na kolanach Blaise'a. Okazało się, że są oni posiadaczami niezłej ilości zioła, więc kiedy tylko zgasły światła i jedyne co oświetlało widok to gwiazdy, wyjęli jointy i zaciągaliśmy się po kolei jak nigdy przedtem. Nigdy w życiu nie powiedziałabym, że Mich pali, ale dzisiaj z rumieńcem na twarzy zasłaniając się puklami brązowych włosów przyznała się, że nie jest taka grzeczna. Pomimo tego, że poznaliśmy się wczoraj, czułam się jakby znała ich latami. W ogóle nie przeszkadzało mi to, że moja głowa jest tak niewyobrażalnie blisko krocza Masona jak to możliwe. On też wydawał się niewzruszony. Mich i Blaise też nie mieli z tym problemu. Po dłuższym czasie zaczęliśmy śmiać się sami do siebie i gadać o żenujących sytuacjach w naszym życiu.
Minęła dziesiąta w nocy i telefon Mich się rozdzwonił musiała wrócić do domu, potem Mason przeprosił mnie i też czmychnął. Na pożegnanie dał mi buziaka w policzek, gdybym nie była sobą to bym się zarumieniła, ale ja nigdy się nie rumienię.
   - To zostaliśmy sami – mruknęłam do Blaise'a siedzącego obok. Przysunęłam się i siadłam na nim okrakiem. Zaciągnął się i dmuchnął dymem prosto w moje usta. - Dziękuję.
   - Nie ma sprawy, polecam się na przyszłość.
   Zaśmiałam się i cicho wyszeptałam:
   - Jasne.
   Siedzieliśmy dość sporo czasu w takiej pozycji. Odchyliłam się patrzyłam na gwiazdy. W tamtym momencie wydawały mi się takie zabawne. Blaise poszedł moim tropem i uniósł głowę.
   - Leslie? - odezwał się nie opuszczając głowy. - Mam prośbę.
   - Dawaj.
   - Mich mi się podoba.
   Moją twarz rozjaśnił uśmiech satysfakcji.
   - To dobrze – pisnęłam zupełnie najarana. Przysunęłam jego głowę bliżej swojej i powiedziałam: - I co teraz z tym zrobimy?
   - Pomożesz mi się z nią umówić? - zapytał teraz patrząc już na mnie.
   - Jasne, chyba mam już nawet pomysł na świetną randkę ale... - zatrzymałam się.
   - Ale co?
   - Mi podoba się Mason, więc ty pomożesz mi z nim. Ja zorganizuję coś co na sto procent spodoba się Mich i Masonowi. To będzie taka podwójna randka. Hm? A ty wspomnisz mu o mnie i o tym jaka to ja jestem cudowna – zaśmiałam się ironicznie.
   - Chyba nie będę musiał mu nic mówić.
   - Będziesz – mruknęłam na jego komplement i klepnęłam go w policzek. - A teraz chodź, za niedługo mamy lekcję – parsknęliśmy śmiechem i rozeszliśmy się w dwie strony. Nagle oboje zawróciliśmy i patrzyliśmy na siebie.
   - To było dziwne – powiedziałam, przedłużając ostatnią samogłoskę.
   - Tak, dziwne – przyznał.
   - Cześć.
   - Cześć.

   Tupot moich butów roznosił się po całej kamienicy. Ale teraz będąc na fazie – nie przejmowałam się tym. Było mi błogo. Tak jak nigdy. Nacisnęłam klamkę wchodząc do środka. Nie zdziwiły mnie otwarte drzwi. Wróciła. Wszystko wyglądała tak samo, gdyby nie to, że drewniane panele i kremowe ściany zaczęły falować. Nawet wieszak wydawał się dość krzywy.
   - Gdzie byłaś? Pieprzyłaś się z kimś?
   Moja matka stanęła we framudze drzwi i patrzyła na mnie wyniośle.
   - Ta ak – zarechotałam. - Dzisiaj była tylko luźna orgia. - Za nim zdążyła do mnie dojść zamknęłam jej drzwi przed nosem i je zakluczyłam. Słyszałam już tylko jej krzyki, wyzwiska i walenie w drzwi. Rozebrałam się i zarzuciłam zwykły T-shirt i majtki. Ostatnie co pamiętam, to liczenie pęknięć na suficie.
   Zebrałam wszystkie rzeczy i jak zawsze wyszłam bez śniadania. Było mi niedobrze po wczorajszym. Mój organizm zawsze kiepsko reagował na następny dzień po takim jaraniu, chociaż powinnam mieć gastro.
   - Hej – przywitałam się z nimi i przetarłam oczy. Jest wrzesień i powoli zaczynało się robić coraz zimniej. Liście przykryły dużą część parkingu. Skrzyżowałam ręce na ramionach.
   - Widzę, że lekko cię zgięło po wczorajszym? - zaśmiała się Mich.
   - Za to ty wyglądasz świetnie – odgryzłam się. Prawda była taka, że naprawdę wyglądała dobrze. Jakby nic wczoraj nie brała. - Nie no bez jaj. Ty nie jesteś serio taką cnotką niewydymką! - parsknęłam. W odpowiedzi tylko się zarumieniła.
   - Dobra – odezwał się Mason i owinął swoje długie, umięśnione ramię wokół mnie. - Trzeba zmierzyć się z chemią.
   - Mamy razem? - zapytałam i też go objęłam.
   Przytaknął.
   Cały dzień zleciał szybko. Nawet bardzo. Zaczęłam robić notatki i postanowiłam zrobić pracę domową zaraz po szkole. Nie wierzyłam, że mi się uda ale zawsze można mieć nadzieję. O dziwo – udało się. Krótkie wypracowanie z angielskiego i parę zadań z matematyki leżało zrobione na biurku. Teraz mogę już tylko się ponudzić. Ułożyłam się wygodnie na łóżku i usnęłam.
   Reszta tygodnia jak z bicza strzelił. Zero rozmów z rodzicami, jeśli w ogóle mogę ich tak nazwać. Zero potyczek z Rudą i Blondi. Ale coś zaczęło mi nie pasować. Pieniądze. Od ostatniego razu nie dała mi nic. Spojrzałam na zegarek, dwudziesta druga. Wybrałam jej numer, odebrała po trzech sygnałach. Zadziwiająco szybko.
   - Gdzie jesteś potrzebuje pieniędzy? - zapytałam, obgryzając skórki przy paznokciach. Po raz pierwszy od dawna usłyszałam, że nie jest pijana.
   - Jestem w klubie. Nie urwę się teraz, jeśli chcesz przyjdź. Tylne wejście.
   - Tylne wejście – potwierdziłam i rozłączyłam się.

Blaise
(dwie godziny wcześniej)
   - I co stary, tak jak ostatnio? - zapytałem przyciskając telefon do ucha. Chciałem się dzisiaj wyluzować, mam dość szkoły chociaż minął pierwszy tydzień.
   - Gdybym cię nie znał nigdy nie wlepiłbym cię w takie miejsca jak to koleś.
   - Ale mnie znasz Mason. Więc proszę cię przestań pierdolić jak baba i chodź. Tylko nie mów, że nie masz ochoty bo i tak ci nie uwierzę.
   - Wiesz, że mam ale...
   Westchnąłem.
   - Chodzi ci o Leslie? - zapytałem. Na dźwięk jej imienia, serce zabiło mi szybciej. Mam nadzieję, że wymyśli coś co naprawdę zadziała na Mich. Chcę ją poznać. Wydaję się inna, fajna. Jest podobna do mnie. Kiedy na nią patrzysz nie powiedział być, że ćpa, pije i chodzi do klubów. A robi to wszystko – tak samo jak ja. Byliśmy podobni i to mi się podobało.
   - Tak, stary. Lubie ją.
   - Obiecuję ci, że wszystko będzie w porządku i powstrzymam cię jak przegniesz. Stoi?
   Przez chwilę słyszałem tylko głuchą ciszę.
   - Stoi.
   Czerwone ściany, obite materiałem, zapach drinków, fajek, potu i seksu. Dawno mnie tu nie było. Opłaca się mieć znajomości i podrobione dowody. W tym tygodniu mój wujek pilnował wejścia. Miałem wrażenie, że tylko on rozumie co oznacza być nastolatkiem. Zajęliśmy miejsca najbliżej sceny. Wysoka brunetka wiła się przy rurze, co jakiś czas spoglądając w naszą stronę. Gadaliśmy z Masonem o rzeczach tak bezsensownych, że aż odmóżdżających co idzie za tym, że się trochę uspokoiłem. Na przykład, która ma większe cycki, a która mniejsze. Czy to, że nie lubię jeśli laska ma cycki większe od głowy, sprawia, że jestem mniej męski? Nie.
   - Idę po coś do picia, zaraz uschnę – powiedziałem i wskazałem w stronę baru. Mason był tak wpatrzony w blondynkę, która teraz skradała się do niego na czworakach, że ledwo zwrócił na mnie uwagę.
   Posuwałem się w stronę lady kiedy przed moimi oczami przeleciały mi znajome, długie blond włosy. Chciałem ją złapać za ramię ale uciekła za drzwi dla personelu. Nie, nie nie. Wiedziałem, że jest... odważna. Ale na pewno nie podejrzewałbym, że tańczy – prawie naga, dla obcych facetów. Chociaż nie znam jej na tyle dobrze, żeby móc coś jeszcze o niej powiedzieć. Może mi się przewidziało. Usiadłem przy barze i zamówiłem dwa drinki. Z ciekawości siedziałem i przyglądałem się raz drzwiom, raz scenie. Nie wiedziałem, gdzie mam jej oczekiwać. Nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem i już byłem pewny. Za nim zdążyła zniknąć, złapałem ją za rękę.
   - Leslie? - zapytałem jakbym chciał się upewnić.
   Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. Stała jak słup soli. Jedyne co to wypowiedziała moje przezwisko. W każdym razie nie mogłem być tego pewny przez muzykę, która dudniła na cały klub. Wyrwała mi się i cofnęła o parę kroków. Rozejrzała się wokoło siebie jak zdobycz na celowniku. Chciała się upewnić, że nie ma ze mną nikogo innego. Z tego miejsca nie zobaczy Masona – tak myślę. Przetaksowałem ją wzrokiem. W dłoni trzymała mocno zaciśnięty plik banknotów. Czyli jednak.
   - Hej, spokojnie.
   Chciałem ją uspokoić, ale to nic nie dało. Wręcz przeciwnie, uciekła. Tak po prostu. Jej nowe trampki wydawały pisk kiedy odbijały się o plastikową podłogę. Skrzywiłem się. Wiem, że to nie moja sprawa, ale chciałem się dowiedzieć. Dowiedzieć, kim tak naprawdę do kurwy nędzy jest Leslie...

Leslie
(teraz)

   Biegłam tak szybko, że w moich oczach pojawiły się łzy od wiatru, które je osuszył. Byłam wściekła. Jak mogłam go nie zauważyć? Jestem kretynką. Idiotką. Kiedy dotarłam do drzwi, ledwo mogłam złapać oddech. Trzasnęłam nimi z hukiem i nie zwracałam uwagi na to czy ojciec śpi. Zakluczyłam drzwi i rzuciłam torbę na podłogę. Zaczęłam nerwowo oddychać. Miałam następny napad, byłam tego pewna. Oparłam głowę o ścianę i starałam się powstrzymać łzy. Nic to nie dało. Miałam w głowie mętlik. Jeśli on powie wszystkim gdzie byłam? Uderzyłam zaciśniętą dłonią w ścianę. Jeśli dowie się, że moja matka nie ma normalnej pracy? Następne uderzenie. Z każdym pytaniem było więcej uderzeń, a moje ręce pokrywała coraz większa ilość krwi i zadrapań. Czułam, że zasługuję na ból. W podświadomości słyszałam wrzeszczący na mnie głos: Nic nie potrafisz zrobić do końca! Ty nic niewarta kurwo!. Głos w głowie miał rację. Nic nie umiem. Nic nie potrafię. Jestem nic niewarta...
   Miałam wrażenie, że nie spałam całą noc. Chyba też tak było. Pokręciłam głową i spojrzałam na ręce. Teraz plastry nie wystarczą. A rany nie wygoją się przez weekend. Przez dwa dni nie wychodziłam z domu. Starałam się unikać jakichkolwiek ludzi. W moim pokoju cały czas rozbrzmiewała muzyka, nigdy nie było inaczej – nie mogło być cicho. Od czasu do czasu tynk na podłodze, podskakiwał w górę. Kiedyś posprzątam.
   Tańczyłam tocząc się po pokoju, z butelką whisky w ręce. Przynajmniej barek zawsze był pełny w porównaniu do lodówki. Każdy łyk zabierał mnie gdzie indziej. Unosiłam się wyżej i wyżej. Zawsze zastanawiałam się jakby to było, gdybym miała normalne dzieciństwo. Gdyby Aaron mógł teraz tańczyć ze mną. Kochał mnie. Był jedyną osobą z rodziny, która mnie kochała. Też go kochałam. Teraz jedyną rzeczą, którą kocham jest... butelka w mojej ręce.
_______________
   Witam, witam, witam. Już drugi rozdział :) Mam nadzieję, że Wam się podoba. Wszystkie uwagi piszcie w komentarzach. Trzeci rozdział, pojawi się maksimum do tygodnia TYLKO jeśli będzie PIĘĆ KOMENTARZY. To nie jest dużo, wierzę w Was. 
   Pamiętajcie, że możecie czytać też na Wattpadzie!
   PS. Chcecie, żebym dodawała piosenki do rozdziałów?
Sassy



wtorek, 1 marca 2016

Rozdział 1. "Bardzo chciałam w to wierzyć."


   Zdecydowanie trudno być nową uczennicą, a zwłaszcza kiedy już od samego początku wiesz gdzie cię wysłali i z czym to się je. Jeśli twoja szkoła jest jedną z tych złych szkół w Nowym Jorku co moja, trudno nie mieć wątpliwości, czy się przeżyje ... Czarni, biali, Azjaci, dosłownie wszyscy. Jakby cały świat skumulował się w jednym miejscu. Wydawało mi się, że nawet tu pasuję. Może i moje długie proste blond włosy niczym nie różniły się od reszty ale jeśli chodzi o mój styl ubierania to już inna bajka. Cała moja tajemnica tkwiła w tym, że wyciągałam byle co z zamkniętymi oczami. Ubrałam zdecydowanie zbyt naciągnięty sweter, krótkie spodenki, długie, białe skarpetki nad kolano i czarne botki. Przed wyjściem szybko przeglądnęłam się w lustrze i stwierdziłam, że sweter jest na tyle długi, żeby zasłonić mi spodenki ale moją niepewność szybko zastąpiło zadowolenie. W końcu miałam bardzo szczupłe nogi, a taki strój jeszcze bardziej je uwydatniał.
   Grzebałam właśnie w mojej nowej szafce przeglądając wszystkie papiery, które dostałam od sekretarki. Kobieta była równie bez życia jak ja. Miałam już zatrzasnąć szafkę kiedy z boku dobiegł mnie głos jakiejś dziewczyny:
   - Co ci się stało z palcami? - Ah no tak. Moje palce zawsze były poobklejane plastrami. Głównym powodem było to, że lubiłam próbować rzeczy, których zdecydowanie nie wolno mi było robić. Po prostu byłam wystarczająco nieuważna i na maksa roztrzepana.
   - Hm? - tylko tyle wymruczałam w odpowiedzi. - Wypadek przy pracy – dodałam, kiedy zaczęła mi się baczniej przyglądać. - Wiesz może gdzie jest sala 5? Mam za chwilę biologię, a na razie jestem w czarnej dupie z odnalezieniem się tu.
   Jej mina mówiła wiele. Chyba nie była przyszykowana, że w ogóle jej odpowiem. Dobra, sprawiam wrażenie suki, ale chyba nie jest aż tak źle? Może odzywając się do mnie, chciała mnie tylko sprawdzić?
   - Spoko, pokaże ci – odezwała się i ruszyła korytarzem, a ja z planem lekcji w jednej ręce, podskakując na jednej nodze i podciągając jedną ze skarpetek, ruszyłam za nią przy okazji jeszcze domykając do końca szafkę. Numer 145 - powtarzałam sobie w głowie numer szafki, choć byłam pewna, że jutro i tak go zapomnę.
   Szturchnęłam moją nowo poznaną ''koleżankę'' torbą w bok, żeby zwrócić jej uwagę. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo jest ładna. Jej niebieskie oczy idealnie pasowały do kasztanowych włosów.
   - Jestem Leslie, a ty? - zapytałam.
   - Michaela ale nie cierpię tego imienia, więc mów mi Mich jak każdy.
   - Okay, będę ci mówić Mich. - Rozbawiona jej nastawieniem do mnie dodałam z udawaną ponurą miną – Jak każdy.
   Posłała mi mordercze spojrzenie, gdy stanęłyśmy przy jednych z tysiąca innych metalowych drzwi. Moja nowa koleżanka przetaksowała mnie spojrzeniem i szybko rozejrzała się wokoło. Podążyłam za jej wzrokiem. Ah to o to chodzi... Wszyscy na nas patrzą, a ja chyba psułam jej reputację swoją obecnością. Grupka uczniów stojących z tyłu, która prawdopodobnie śmiała się z nas – czekaj, czekaj, wróć... śmiała się z Mich, cały czas nas obserwowała. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale skoro pokazała mi klasę i była dla mnie miła, miałam zamiar się jej odwdzięczyć. Specjalnie chichocząc jak idiotka przytuliłam Mich i obróciłam się w ich stronę. Jak gdyby ktoś nagle przełączył mnie z ''miła'' na ''zła'' moja mina przybrała wrogi grymas. Udałam, że podcieram sobie tyłek i pokazałam im środkowy palec na powrót się uśmiechając. Mich wybałuszyła oczy, a ja zaśmiałam się i szepnęłam jej na ucho:
   - Później mi podziękujesz. - Wróciłam wzrokiem do grupki zniewalających pół mózgów, a oni nie mieli już wypisanych na ryjach tego samego zadowolenia. Wiedziałam, że sobie nagrabiłam. Punkt pierwszy zaliczony Les, pogratulowałam sobie w myślach. Teraz może być już tylko lepiej.
   Powiedziałam Mich, że znajdę ją później i z uśmiechem na ustach weszłam do klasy. Niektórzy uczniowie siedzieli już w ławkach, gadali lub przeglądali rzeczy w torbie. Parę spojrzeń zwróciło się w moją stronę. Ja dalej pewna siebie zajęłam miejsce na końcu sali przy oknie. Siadłam bokiem, opierając plecy o ścianę. Wyciągnęłam telefon ze spodni sprawdzając powiadomienia i starając się ignorować spojrzenia innych. Nagle drzwi do klasy się otworzyły i zobaczyłam grupkę, z którą pięć minut temu miałam starcie. Przyjrzałam się im. Platynowa blondynka z nad wyraz wielgaśnymi ustami, cyckami i tyłkiem. Oj tak, takiej nie mogło oczywiście zabraknąć. Jej ruda przyjaciółeczka z czerwoną szminką na ustach i wielkim dekoltem szła obok. Równie mocno chciały się mnie pozbyć z powierzchni ziemi. Za nimi szło pięciu chłopaków. Trzej nad wyraz przeciętni. Każdy z nich miał inny styl, ale równocześnie próbowali się do siebie dopasować.
   Na samym końcu ostatnia dwójka z grupy przykuła moją uwagę. Platynowy blondyn i chłopak o czarnej skórze. Kocham murzynów i nic tego nie zmieni. Ich usta, sposób chodzenia, wszystko... idealne. Miał jeansy z opuszczonym krokiem i koszulkę z Obay, która uwydatniała jego umięśnioną klatkę piersiową. Chłopak obok miał tunele w uszach, kolczyk w wardze i miał bandamki owinięte wokół nadgarstków, razem ze swoim przyjacielem w ogóle nie pasowali mi do towarzystwa. Nie rozumiem co łączy ich z idiotami obok.
   - Dziwka – mruknęła jedna z nich przechodząc obok. Zwróciłam wzrok z powrotem na telefon i odparłam:
   - Kochanie nie musisz się przedstawiać, to ja jestem tu nowa. - Całą klasę wypełniły śmiechy osób aktualnie siedzących obok. Reszta nie wiedząc o co chodzi też obróciła się w naszą stronę. Ruda dziewczyna przybrała na twarzy kolor swoich włosów i tupiąc obcasami podeszła do mnie bliżej.
   - Za kogo ty się kurwa masz?
   Wstałam z krzesła przewyższając ją automatycznie o głowę. Uśmiechnęłam się i prosto w twarz powiedziałam jej to co miałam do powiedzenia:
   - Leslie. Nie miło mi. Dziewczyna, która pokazała ci fucka, nazwała dziwką, ma w dupie to co o niej uważasz i nie da sobą pomiatać.
   W tym samym momencie do klasy wszedł nauczyciel. Niesamowicie przystojny nauczyciel. Chyba polubię biologię. Na odchodne ruda oznajmiła mi, żebym pilnowała Mich bo może jej się coś stać. Czyli miałam rację. Gnębili ją. Od teraz to jest zdecydowanie czas przeszły. Czarny i Kolczyk – dopóki nie znam ich imion tak właśnie będę ich nazywać - posłali mi tylko zdziwione ale i zarazem zadowolone spojrzenia. Cała grupka szepcząc coś do siebie usiadła na swoich miejscach. Chciałam się cieszyć, że moja ławka jest pusta, ale po chwili do klasy weszła jakaś dziewczyna i z równie zniesmaczoną miną jak moja usiadła obok. Westchnęłam, wyciągnęłam zeszyt i resztę potrzebnych mi rzeczy z torby po czym zaczęłam udawać, że słucham mojego nowego przystojnego nauczyciela.
Po trzech pierwszych lekcjach mieliśmy długą przerwę na obiad. Z powodu mojego prawie nie jedzenia wyszłam na szkolne patio. Ławki całe wymalowane graffiti, drzewa, trawka... cudownie.
Cieszyłam się, że nikt nie kazał mi się przedstawiać. Nie lubiłam tego – wręcz nienawidziłam. Nie rozumiałam, po co miałam się przedstawić i mówić rzeczy, które i tak nikomu nie przydadzą się do szczęścia. Grupa moich ulubieńców stwierdziła chyba, że na razie da mi spokój. Na korytarzach udawali, że mnie nie widzą, a ja tylko śmiałam się z nich na każdym kroku. Boże, to będzie ciekawy dzień.
   Siedziałam w cieniu pod jednym z drzew. Miałam zamknięte oczy, a głowę oparłam o pień. Starałam się nad czymś skoncentrować, ale kiepsko mi to wychodziło. Nagle do moich uszu dobiegł dźwięk głosu Mich. Szybko uchyliłam powieki. Przez chwilę nic nie widziałam przez to, że miałam zamknięte oczy ale po chwili wszystko wróciło do normy i moim oczom ukazała się scena, której Ruda na pewno pożałuje. Popchnęli Mich w stronę szkoły, a ona się nie opierała. Po chwili wszyscy zniknęli za drzwiami prowadzącymi do budynku.
   Zgarnęłam torbę z ziemi poprawiłam sweter i pobiegłam w ich stronę. Na korytarzu prawie nikogo nie było. Wszyscy pewnie zgromadzili się na stołówce. Skręciłam w stronę, z której dosłyszałam – o dziwo swoje imię.
   - Widzę, że znalazłaś sobie prywatnego ochroniarza, co? - zapytała blondynka pchając ją do tyłu. Mich zachwiała się ale nie upadła. Śmiali się z niej i ją wyzywali. Nie rozumiałam, co oni mają do Mich. Ale za to wiem, co ja mam do niej.
   - Ta blond dziwka na pewno nas popamięta. - Ciśnienie nagle mi skoczyło. Dzwonek zadzwonił i korytarze zapełniły się uczniami w tym samym momencie kiedy poklepałam Rudą w ramię.
   - O właśnie o tobie ro... - Nie dokończyła. Dostała ode mnie w twarz z taką siłą, że powaliłam ją na ziemię. Z nosa ciekła jej krew. Nie mogłam się oprzeć i kopnęłam ją w brzuch co spowodowało, że szybko zwinęła się w embrion. Podniosłam wzrok, a wokół nas zebrało się już sporo gapiów. Spojrzałam na blondynkę i jej trójkę chłoptasiów. Nawet się nie ruszyli, żeby jej pomóc. Fajnych ma przyjaciół, pomyślałam. Poczułam, że ktoś ciągnie mnie za ramię. Obejrzałam się i zobaczyłam kolesia z tunelami.
   - Chodź wariatko, za nim przyjdą nauczyciele. - Pomimo tego, że powiedział to dość surowo, gdzieś na twarzy igrał mu uśmieszek.
   - Czekaj, jeszcze Mich!
   Wytropiłam ją w tłumie i pociągnęłam za ramię. Była tak wstrząśnięta cały zdarzeniem, że ledwo to zauważyła. Dopiero po chwili kiedy warknęłam jej do ucha hasło ''biegnij'', jej mózg zaczął pracować. Cała nasza trójką wybiegła szybko na zewnątrz. Skręciliśmy w jedną z uliczek od szkoły i głęboko oddychając oparliśmy się o ścianę jednego z budynków.
   - Już wiem po co ci te plastry – zaśmiała się Mich. Zawtórowałam jej, a Kolczyk przyjrzał się moim dłoniom.
   - Jak mam być szczera myślałam, że będziesz na mnie zła – przyznałam się. Ona tylko parsknęła pukając się w czoło.
   - O co? O to, że przywaliłaś Morgan? To było epickie. - Cała nasza trójka zaśmiała się wspólnie.
   - Tak w ogóle to dzięki – zwróciłam się do chłopaka. - Uratowałeś mi tyłek.
   - Mam wrażenie, że jej też. Nie wiem czy nie sprałabyś rudej, jeszcze bardziej gdybym cię nie odciągnął – powiedział przeczesując włosy palcami. - Jestem Blaise.
   - Leslie.
   - Wiem, dzisiaj wystarczająco kulturalnie i szczegółowo się nam przedstawiłaś – zaśmiałam się i wzruszyłam ramionami. Mich popatrzyła na mnie ciekawie.
   - Mamy razem biologię – odpowiedziałam na jej niezadane pytanie. Kiwnęła tylko głową na znak, że już rozumie. - Okay, nie żeby coś ale mam już dość pierwszego dnia szkoły. Idę do domu.
   - Ja muszę wrócić – skrzywiła się Mich. - Opatrz sobie ręce – wskazała na moje dłonie.          Rzeczywiście były całe zakrwawione. W niektórych miejscach plastry już ledwo się trzymały.
   - To nic takiego. Parę draśnięć – wymigałam się. - Okay, lecę pa! - pożegnałam się i ruszyłam przed siebie. Kiedy już zniknęłam za zakrętem, syknęłam sama do siebie. Kurwa, jak to boli. Czuję się jakby miały mi za chwilę odpaść ręce. Dosłownie.
   Szłam w milczeniu podsumowując dzisiejszy dzień. Było całkiem nieźle. Nawet lepiej. Miałam już wejść do jednego z odrapanych budynków, który teraz jest moim domem, ale w ostatniej chwili się rozmyśliłam. Nie chcę wracać. Nie cierpię być w pobliżu nich. To odrażające. Westchnęłam wystarczającą ilość razy, żeby jednak postanowić, zanieść swój tyłek na trzecie piętro.
   Otworzyłam drzwi, które nawet nie były zamknięte. Cóż za zaskoczenie – wymruczałam pod nosem, którym od razu wyczułam woń alkoholu. Nie ściągając nawet butów powtórzyłam sobie ustawienie pomieszczeń w domu. Skierowałam się do kuchni. Przy stole siedział mój ojciec... cały zalany.
   - Jebiesz – syknęłam przez zęby. - Idź się umyj. - Wyciągnęłam sok z lodówki i bez zbędnych już słów, poszłam do pokoju. Wszędzie były jeszcze porozstawiane kartony. Rzuciłam torbę obok łóżka i trzasnęłam drzwiami. W odpowiedzi dostałam coś w rodzaju krzyku i gaworzenia jednocześnie. Moje ciało poleciało bezwiednie na łóżko. Zakryłam twarz poduszką, i żeby wyładować zbędne emocje, wrzasnęłam prawdopodobnie z tysiąc razy.
   Obejrzałam swoje dłonie. Wyglądają już o niebo lepiej, głównie dlatego, że woda utleniona i nowe plastry dużo zakryły. Pokryłam je jeszcze podkładem, że były mniej widoczne. Zaczęłam rozglądać się po pokoju. Niewiarygodnie brzydka, jasnozielona tapeta pokrywała ściany. Jedyne co mi się podobało to biurko. Stare, białe w stylu vintage. Zajrzałam do szafeczek po dwóch stronach i ku zdziwieniu znalazłam klucz. Wypróbowałam go w drzwiach. Z moich ust wydobyło się coś na rodzaj pisku radości. Będę mogła się zamykać... Nawet lepiej zrobię to już teraz – pomyślałam. Zamknęłam się. Jak zwykle stwierdzając, że nic mi się nie chcę i mam wszystko w dupie rzuciłam się na łóżko i zakadziłam pokój papierosowym dymem.
   Obudziłam się przez trzaśnięcie drzwiami. Wyciągnęłam telefon spod poduszki i spojrzałam na zegarek – 2:36. Pieniążki przyszły... znaczy mamusia. Wyszłam z łóżka i szurając o podłogę otworzyłam drzwi. Miejmy nadzieję, że jej alfons zdążył ją opić wtedy będzie więcej hajsu. A jak będzie więcej hajsu to Leslie będzie szczęśliwsza. Wyjrzałam zza framugi i zobaczyłam moją rodzicielkę. Toczyła się przez korytarz, a gdy przechodziła obok zatrzymałam ją przytrzymując za ramię.
   - Faith – zwróciłam jej uwagę. Tak, mówię do matki po imieniu. - Ile dzisiaj zarobiłaś? - Spojrzała na mnie chyba na początku kiepsko rozumiejąc. Spojrzała po sobie sięgnęła do kieszeni i wyjęła plik banknotów. Miała zbyt krótką i obcisłą sukienkę jak na jej wiek ale ja się do tego przyzwyczaiłam.
   - Około trzysta dolarów – wymamrotała. Widać, że źle się czuje i chyba za chwilę zwymiotuję. Wyjęłam plik z jej dłoni i wzięłam połowę.
   - Sto pięćdziesiąt. Zarobiłaś sto pięćdziesiąt. - Rzuciłam pieniądze na łóżko i pociągnęłam ją w stronę łazienki.
   Nie ważne, jak bardzo jej nienawidzę, ale nie zostawię jej w takim stanie. Wzięłam parę wacików i płyn do de-makijażu. Posłusznie jak zombie – trochę podpite zombie ale dalej i tak zombie, robiła to co jej kazałam. Nagle upuściła wszystko co miała w rękach i ruszyła w stronę toalety. Zaczęła rzygać, a jej ciało trzęsło się w konwulsjach. Obrzydliwe. Podtrzymałam jej włosy i spięłam je jedną z gumek, które miałam aktualnie na nadgarstku. Podniosła się i otarła usta. Pomogłam jej wstać, zamknęłam klapę i posadziłam ją na niej.
   - Ubierz się i idź prosto do łóżka, słyszysz? - zapytałam niepewna, czy pojmuję chociaż połowę informacji jakich jej dostarczam. - Idę teraz spać jutro mam szkołę. A teraz ogarnij się i idź spać Faith. Twój mąż czeka – odparłam i nie patrząc na nią więcej wyszłam. Przynajmniej jest hajs. Bo właśnie o to chodzi. Bo właśnie tylko na tym mi zależy.
   Bardzo, chciałam w to wierzyć.
_________________
   Oto i jest - pierwszy rozdział! Idealnie w urodziny Justina. Chyba nie mogłam wybrać lepszej daty :) Wszelkie komentarze będą mile widziane, no i oczywiście są ogromną motywacją! Opowiadanie znajduję się również na Wattpadzie.
   Będę bardzo wdzięczna jeśli porozsyłacie linki do bloga znajomym. Bardzo mi tym pomożecie :) Piszcie swoje uwagi oraz spostrzeżenia w komentarzach. Za wszelkie możliwe błędy przepraszam. 
Sassy