Zdecydowanie
trudno być nową uczennicą, a zwłaszcza kiedy już od samego
początku wiesz gdzie cię wysłali i z czym to się je. Jeśli twoja
szkoła jest jedną z tych złych szkół w Nowym Jorku co moja,
trudno nie mieć wątpliwości, czy się przeżyje ... Czarni, biali,
Azjaci, dosłownie wszyscy. Jakby cały świat skumulował się w
jednym miejscu. Wydawało mi się, że nawet tu pasuję. Może i moje
długie proste blond włosy niczym nie różniły się od reszty ale
jeśli chodzi o mój styl ubierania to już inna bajka. Cała moja
tajemnica tkwiła w tym, że wyciągałam byle co z zamkniętymi
oczami. Ubrałam zdecydowanie zbyt naciągnięty sweter, krótkie
spodenki, długie, białe skarpetki nad kolano i czarne botki. Przed
wyjściem szybko przeglądnęłam się w lustrze i stwierdziłam, że
sweter jest na tyle długi, żeby zasłonić mi spodenki ale moją
niepewność szybko zastąpiło zadowolenie. W końcu miałam bardzo
szczupłe nogi, a taki strój jeszcze bardziej je uwydatniał.
Grzebałam
właśnie w mojej nowej szafce przeglądając wszystkie papiery,
które dostałam od sekretarki. Kobieta była równie bez życia jak
ja. Miałam już zatrzasnąć szafkę kiedy z boku dobiegł mnie głos
jakiejś dziewczyny:
- Co
ci się stało z palcami? - Ah no tak. Moje palce zawsze były
poobklejane plastrami. Głównym powodem było to, że lubiłam
próbować rzeczy, których zdecydowanie nie wolno mi było robić.
Po prostu byłam wystarczająco nieuważna i na maksa roztrzepana.
- Hm?
- tylko tyle wymruczałam w odpowiedzi. - Wypadek przy pracy –
dodałam, kiedy zaczęła mi się baczniej przyglądać. - Wiesz może
gdzie jest sala 5? Mam za chwilę biologię, a na razie jestem w
czarnej dupie z odnalezieniem się tu.
Jej
mina mówiła wiele. Chyba nie była przyszykowana, że w ogóle jej
odpowiem. Dobra, sprawiam wrażenie suki, ale chyba nie jest aż tak
źle? Może odzywając się do mnie, chciała mnie tylko sprawdzić?
-
Spoko, pokaże ci – odezwała się i ruszyła korytarzem, a ja z
planem lekcji w jednej ręce, podskakując na jednej nodze i
podciągając jedną ze skarpetek, ruszyłam za nią przy okazji
jeszcze domykając do końca szafkę. Numer 145 - powtarzałam
sobie w głowie numer szafki, choć byłam pewna, że jutro i tak go
zapomnę.
Szturchnęłam
moją nowo poznaną ''koleżankę'' torbą w bok, żeby zwrócić jej
uwagę. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo jest ładna. Jej
niebieskie oczy idealnie pasowały do kasztanowych włosów.
-
Jestem Leslie, a ty? - zapytałam.
-
Michaela ale nie cierpię tego imienia, więc mów mi Mich jak każdy.
-
Okay, będę ci mówić Mich. - Rozbawiona jej nastawieniem do mnie
dodałam z udawaną ponurą miną – Jak każdy.
Posłała
mi mordercze spojrzenie, gdy stanęłyśmy przy jednych z tysiąca
innych metalowych drzwi. Moja nowa koleżanka przetaksowała mnie
spojrzeniem i szybko rozejrzała się wokoło. Podążyłam za jej
wzrokiem. Ah to o to chodzi... Wszyscy na nas patrzą, a ja chyba
psułam jej reputację swoją obecnością. Grupka uczniów stojących
z tyłu, która prawdopodobnie śmiała się z nas – czekaj,
czekaj, wróć... śmiała się z Mich, cały czas nas obserwowała.
Nie wiedziałam, o co chodzi, ale skoro pokazała mi klasę i była
dla mnie miła, miałam zamiar się jej odwdzięczyć. Specjalnie
chichocząc jak idiotka przytuliłam Mich i obróciłam się w ich
stronę. Jak gdyby ktoś nagle przełączył mnie z ''miła'' na
''zła'' moja mina przybrała wrogi grymas. Udałam, że podcieram
sobie tyłek i pokazałam im środkowy palec na powrót się
uśmiechając. Mich wybałuszyła oczy, a ja zaśmiałam się i
szepnęłam jej na ucho:
-
Później mi podziękujesz. - Wróciłam wzrokiem do grupki
zniewalających pół mózgów, a oni nie mieli już wypisanych na
ryjach tego samego zadowolenia. Wiedziałam, że sobie nagrabiłam.
Punkt pierwszy zaliczony Les, pogratulowałam sobie w myślach.
Teraz może być już tylko lepiej.
Powiedziałam
Mich, że znajdę ją później i z uśmiechem na ustach weszłam do
klasy. Niektórzy uczniowie siedzieli już w ławkach, gadali lub
przeglądali rzeczy w torbie. Parę spojrzeń zwróciło się w moją
stronę. Ja dalej pewna siebie zajęłam miejsce na końcu sali przy
oknie. Siadłam bokiem, opierając plecy o ścianę. Wyciągnęłam
telefon ze spodni sprawdzając powiadomienia i starając się
ignorować spojrzenia innych. Nagle drzwi do klasy się otworzyły i
zobaczyłam grupkę, z którą pięć minut temu miałam starcie.
Przyjrzałam się im. Platynowa blondynka z nad wyraz wielgaśnymi
ustami, cyckami i tyłkiem. Oj tak, takiej nie mogło oczywiście
zabraknąć. Jej ruda przyjaciółeczka z czerwoną szminką na
ustach i wielkim dekoltem szła obok. Równie mocno chciały się
mnie pozbyć z powierzchni ziemi. Za nimi szło pięciu chłopaków.
Trzej nad wyraz przeciętni. Każdy z nich miał inny styl, ale
równocześnie próbowali się do siebie dopasować.
Na
samym końcu ostatnia dwójka z grupy przykuła moją uwagę.
Platynowy blondyn i chłopak o czarnej skórze. Kocham murzynów i
nic tego nie zmieni. Ich usta, sposób chodzenia, wszystko...
idealne. Miał jeansy z opuszczonym krokiem i koszulkę z Obay, która
uwydatniała jego umięśnioną klatkę piersiową. Chłopak obok
miał tunele w uszach, kolczyk w wardze i miał bandamki owinięte
wokół nadgarstków, razem ze swoim przyjacielem w ogóle nie
pasowali mi do towarzystwa. Nie rozumiem co łączy ich z idiotami
obok.
-
Dziwka – mruknęła jedna z nich przechodząc obok. Zwróciłam
wzrok z powrotem na telefon i odparłam:
-
Kochanie nie musisz się przedstawiać, to ja jestem tu nowa. - Całą
klasę wypełniły śmiechy osób aktualnie siedzących obok. Reszta
nie wiedząc o co chodzi też obróciła się w naszą stronę. Ruda
dziewczyna przybrała na twarzy kolor swoich włosów i tupiąc
obcasami podeszła do mnie bliżej.
- Za
kogo ty się kurwa masz?
Wstałam
z krzesła przewyższając ją automatycznie o głowę. Uśmiechnęłam
się i prosto w twarz powiedziałam jej to co miałam do powiedzenia:
-
Leslie. Nie miło mi. Dziewczyna, która pokazała ci fucka, nazwała
dziwką, ma w dupie to co o niej uważasz i nie da sobą pomiatać.
W tym
samym momencie do klasy wszedł nauczyciel. Niesamowicie przystojny
nauczyciel. Chyba polubię biologię. Na odchodne ruda oznajmiła mi,
żebym pilnowała Mich bo może jej się coś stać. Czyli miałam
rację. Gnębili ją. Od teraz to jest zdecydowanie czas przeszły.
Czarny i Kolczyk – dopóki nie znam ich imion tak właśnie będę
ich nazywać - posłali mi tylko zdziwione ale i zarazem zadowolone
spojrzenia. Cała grupka szepcząc coś do siebie usiadła na swoich
miejscach. Chciałam się cieszyć, że moja ławka jest pusta, ale
po chwili do klasy weszła jakaś dziewczyna i z równie zniesmaczoną
miną jak moja usiadła obok. Westchnęłam, wyciągnęłam zeszyt i
resztę potrzebnych mi rzeczy z torby po czym zaczęłam udawać, że
słucham mojego nowego przystojnego nauczyciela.
Po
trzech pierwszych lekcjach mieliśmy długą przerwę na obiad. Z
powodu mojego prawie nie jedzenia wyszłam na szkolne patio. Ławki
całe wymalowane graffiti, drzewa, trawka... cudownie.
Cieszyłam
się, że nikt nie kazał mi się przedstawiać. Nie lubiłam tego –
wręcz nienawidziłam. Nie rozumiałam, po co miałam się
przedstawić i mówić rzeczy, które i tak nikomu nie przydadzą się
do szczęścia. Grupa moich ulubieńców stwierdziła chyba, że na
razie da mi spokój. Na korytarzach udawali, że mnie nie widzą, a
ja tylko śmiałam się z nich na każdym kroku. Boże, to będzie
ciekawy dzień.
Siedziałam
w cieniu pod jednym z drzew. Miałam zamknięte oczy, a głowę
oparłam o pień. Starałam się nad czymś skoncentrować, ale
kiepsko mi to wychodziło. Nagle do moich uszu dobiegł dźwięk
głosu Mich. Szybko uchyliłam powieki. Przez chwilę nic nie
widziałam przez to, że miałam zamknięte oczy ale po chwili
wszystko wróciło do normy i moim oczom ukazała się scena, której
Ruda na pewno pożałuje. Popchnęli Mich w stronę szkoły, a ona
się nie opierała. Po chwili wszyscy zniknęli za drzwiami
prowadzącymi do budynku.
Zgarnęłam
torbę z ziemi poprawiłam sweter i pobiegłam w ich stronę. Na
korytarzu prawie nikogo nie było. Wszyscy pewnie zgromadzili się na
stołówce. Skręciłam w stronę, z której dosłyszałam – o
dziwo swoje imię.
-
Widzę, że znalazłaś sobie prywatnego ochroniarza, co? - zapytała
blondynka pchając ją do tyłu. Mich zachwiała się ale nie upadła.
Śmiali się z niej i ją wyzywali. Nie rozumiałam, co oni mają do
Mich. Ale za to wiem, co ja mam do niej.
- Ta
blond dziwka na pewno nas popamięta. - Ciśnienie nagle mi skoczyło.
Dzwonek zadzwonił i korytarze zapełniły się uczniami w tym samym
momencie kiedy poklepałam Rudą w ramię.
- O
właśnie o tobie ro... - Nie dokończyła. Dostała ode mnie w twarz
z taką siłą, że powaliłam ją na ziemię. Z nosa ciekła jej
krew. Nie mogłam się oprzeć i kopnęłam ją w brzuch co
spowodowało, że szybko zwinęła się w embrion. Podniosłam wzrok,
a wokół nas zebrało się już sporo gapiów. Spojrzałam na
blondynkę i jej trójkę chłoptasiów. Nawet się nie ruszyli, żeby
jej pomóc. Fajnych ma przyjaciół, pomyślałam. Poczułam,
że ktoś ciągnie mnie za ramię. Obejrzałam się i zobaczyłam
kolesia z tunelami.
-
Chodź wariatko, za nim przyjdą nauczyciele. - Pomimo tego, że
powiedział to dość surowo, gdzieś na twarzy igrał mu uśmieszek.
-
Czekaj, jeszcze Mich!
Wytropiłam
ją w tłumie i pociągnęłam za ramię. Była tak wstrząśnięta
cały zdarzeniem, że ledwo to zauważyła. Dopiero po chwili kiedy
warknęłam jej do ucha hasło ''biegnij'', jej mózg zaczął
pracować. Cała nasza trójką wybiegła szybko na zewnątrz.
Skręciliśmy w jedną z uliczek od szkoły i głęboko oddychając
oparliśmy się o ścianę jednego z budynków.
- Już
wiem po co ci te plastry – zaśmiała się Mich. Zawtórowałam
jej, a Kolczyk przyjrzał się moim dłoniom.
- Jak
mam być szczera myślałam, że będziesz na mnie zła –
przyznałam się. Ona tylko parsknęła pukając się w czoło.
- O
co? O to, że przywaliłaś Morgan? To było epickie. - Cała nasza trójka zaśmiała się wspólnie.
- Tak
w ogóle to dzięki – zwróciłam się do chłopaka. - Uratowałeś
mi tyłek.
- Mam
wrażenie, że jej też. Nie wiem czy nie sprałabyś rudej, jeszcze
bardziej gdybym cię nie odciągnął – powiedział przeczesując
włosy palcami. - Jestem Blaise.
-
Leslie.
-
Wiem, dzisiaj wystarczająco kulturalnie i szczegółowo się nam
przedstawiłaś – zaśmiałam się i wzruszyłam ramionami. Mich
popatrzyła na mnie ciekawie.
-
Mamy razem biologię – odpowiedziałam na jej niezadane pytanie.
Kiwnęła tylko głową na znak, że już rozumie. - Okay, nie żeby
coś ale mam już dość pierwszego dnia szkoły. Idę do domu.
- Ja
muszę wrócić – skrzywiła się Mich. - Opatrz sobie ręce –
wskazała na moje dłonie. Rzeczywiście były całe zakrwawione. W
niektórych miejscach plastry już ledwo się trzymały.
- To
nic takiego. Parę draśnięć – wymigałam się. - Okay, lecę pa!
- pożegnałam się i ruszyłam przed siebie. Kiedy już zniknęłam
za zakrętem, syknęłam sama do siebie. Kurwa, jak to boli. Czuję
się jakby miały mi za chwilę odpaść ręce. Dosłownie.
Szłam
w milczeniu podsumowując dzisiejszy dzień. Było całkiem nieźle.
Nawet lepiej. Miałam już wejść do jednego z odrapanych budynków,
który teraz jest moim domem, ale w ostatniej chwili się
rozmyśliłam. Nie chcę wracać. Nie cierpię być w pobliżu nich.
To odrażające. Westchnęłam wystarczającą ilość razy, żeby
jednak postanowić, zanieść swój tyłek na trzecie piętro.
Otworzyłam
drzwi, które nawet nie były zamknięte. Cóż za zaskoczenie –
wymruczałam pod nosem, którym od razu wyczułam woń alkoholu.
Nie ściągając nawet butów powtórzyłam sobie ustawienie
pomieszczeń w domu. Skierowałam się do kuchni. Przy stole siedział
mój ojciec... cały zalany.
-
Jebiesz – syknęłam przez zęby. - Idź się umyj. - Wyciągnęłam
sok z lodówki i bez zbędnych już słów, poszłam do pokoju.
Wszędzie były jeszcze porozstawiane kartony. Rzuciłam torbę obok
łóżka i trzasnęłam drzwiami. W odpowiedzi dostałam coś w
rodzaju krzyku i gaworzenia jednocześnie. Moje ciało poleciało
bezwiednie na łóżko. Zakryłam twarz poduszką, i żeby wyładować
zbędne emocje, wrzasnęłam prawdopodobnie z tysiąc razy.
Obejrzałam
swoje dłonie. Wyglądają już o niebo lepiej, głównie dlatego, że
woda utleniona i nowe plastry dużo zakryły. Pokryłam je jeszcze
podkładem, że były mniej widoczne. Zaczęłam rozglądać się po
pokoju. Niewiarygodnie brzydka, jasnozielona tapeta pokrywała
ściany. Jedyne co mi się podobało to biurko. Stare, białe w stylu
vintage. Zajrzałam do szafeczek po dwóch stronach i ku zdziwieniu
znalazłam klucz. Wypróbowałam go w drzwiach. Z moich ust wydobyło
się coś na rodzaj pisku radości. Będę mogła się zamykać...
Nawet lepiej zrobię to już teraz – pomyślałam. Zamknęłam
się. Jak zwykle stwierdzając, że nic mi się nie chcę i mam
wszystko w dupie rzuciłam się na łóżko i zakadziłam pokój
papierosowym dymem.
Obudziłam
się przez trzaśnięcie drzwiami. Wyciągnęłam telefon spod
poduszki i spojrzałam na zegarek – 2:36. Pieniążki przyszły...
znaczy mamusia. Wyszłam z łóżka i szurając o podłogę
otworzyłam drzwi. Miejmy nadzieję, że jej alfons zdążył ją
opić wtedy będzie więcej hajsu. A jak będzie więcej hajsu to
Leslie będzie szczęśliwsza. Wyjrzałam zza framugi i zobaczyłam
moją rodzicielkę. Toczyła się przez korytarz, a gdy przechodziła
obok zatrzymałam ją przytrzymując za ramię.
-
Faith – zwróciłam jej uwagę. Tak, mówię do matki po imieniu. -
Ile dzisiaj zarobiłaś? - Spojrzała na mnie chyba na początku
kiepsko rozumiejąc. Spojrzała po sobie sięgnęła do kieszeni i
wyjęła plik banknotów. Miała zbyt krótką i obcisłą sukienkę
jak na jej wiek ale ja się do tego przyzwyczaiłam.
-
Około trzysta dolarów – wymamrotała. Widać, że źle się czuje
i chyba za chwilę zwymiotuję. Wyjęłam plik z jej dłoni i wzięłam
połowę.
- Sto
pięćdziesiąt. Zarobiłaś sto pięćdziesiąt. - Rzuciłam
pieniądze na łóżko i pociągnęłam ją w stronę łazienki.
Nie
ważne, jak bardzo jej nienawidzę, ale nie zostawię jej w takim
stanie. Wzięłam parę wacików i płyn do de-makijażu. Posłusznie
jak zombie – trochę podpite zombie ale dalej i tak zombie, robiła
to co jej kazałam. Nagle upuściła wszystko co miała w rękach i
ruszyła w stronę toalety. Zaczęła rzygać, a jej ciało trzęsło
się w konwulsjach. Obrzydliwe. Podtrzymałam jej włosy i spięłam
je jedną z gumek, które miałam aktualnie na nadgarstku. Podniosła
się i otarła usta. Pomogłam jej wstać, zamknęłam klapę i
posadziłam ją na niej.
-
Ubierz się i idź prosto do łóżka, słyszysz? - zapytałam
niepewna, czy pojmuję chociaż połowę informacji jakich jej
dostarczam. - Idę teraz spać jutro mam szkołę. A teraz ogarnij
się i idź spać Faith. Twój mąż czeka – odparłam i nie
patrząc na nią więcej wyszłam. Przynajmniej jest hajs. Bo właśnie
o to chodzi. Bo właśnie tylko na tym mi zależy.
Bardzo, chciałam w to wierzyć.
Bardzo, chciałam w to wierzyć.
_________________
Oto i jest - pierwszy rozdział! Idealnie w urodziny Justina. Chyba nie mogłam wybrać lepszej daty :) Wszelkie komentarze będą mile widziane, no i oczywiście są ogromną motywacją! Opowiadanie znajduję się również na Wattpadzie.
Będę bardzo wdzięczna jeśli porozsyłacie linki do bloga znajomym. Bardzo mi tym pomożecie :) Piszcie swoje uwagi oraz spostrzeżenia w komentarzach. Za wszelkie możliwe błędy przepraszam.
Sassy
Pierwszy rozdziała powala na łopatki <3 już chce następny! Mam nadzieje, że będzie równie dobry, a nawet lepszy. Leslie teksty są the best!! Oby było ich jak najwięcej. Bardzo zaciekawił mnie wątek jej relacji z rodzicami =, a w szczególności matką, już chce wiedzieć jak to się dalej potoczy. Życzę weny, twoja największa fanka ;***
OdpowiedzUsuń