wtorek, 1 marca 2016

Rozdział 1. "Bardzo chciałam w to wierzyć."


   Zdecydowanie trudno być nową uczennicą, a zwłaszcza kiedy już od samego początku wiesz gdzie cię wysłali i z czym to się je. Jeśli twoja szkoła jest jedną z tych złych szkół w Nowym Jorku co moja, trudno nie mieć wątpliwości, czy się przeżyje ... Czarni, biali, Azjaci, dosłownie wszyscy. Jakby cały świat skumulował się w jednym miejscu. Wydawało mi się, że nawet tu pasuję. Może i moje długie proste blond włosy niczym nie różniły się od reszty ale jeśli chodzi o mój styl ubierania to już inna bajka. Cała moja tajemnica tkwiła w tym, że wyciągałam byle co z zamkniętymi oczami. Ubrałam zdecydowanie zbyt naciągnięty sweter, krótkie spodenki, długie, białe skarpetki nad kolano i czarne botki. Przed wyjściem szybko przeglądnęłam się w lustrze i stwierdziłam, że sweter jest na tyle długi, żeby zasłonić mi spodenki ale moją niepewność szybko zastąpiło zadowolenie. W końcu miałam bardzo szczupłe nogi, a taki strój jeszcze bardziej je uwydatniał.
   Grzebałam właśnie w mojej nowej szafce przeglądając wszystkie papiery, które dostałam od sekretarki. Kobieta była równie bez życia jak ja. Miałam już zatrzasnąć szafkę kiedy z boku dobiegł mnie głos jakiejś dziewczyny:
   - Co ci się stało z palcami? - Ah no tak. Moje palce zawsze były poobklejane plastrami. Głównym powodem było to, że lubiłam próbować rzeczy, których zdecydowanie nie wolno mi było robić. Po prostu byłam wystarczająco nieuważna i na maksa roztrzepana.
   - Hm? - tylko tyle wymruczałam w odpowiedzi. - Wypadek przy pracy – dodałam, kiedy zaczęła mi się baczniej przyglądać. - Wiesz może gdzie jest sala 5? Mam za chwilę biologię, a na razie jestem w czarnej dupie z odnalezieniem się tu.
   Jej mina mówiła wiele. Chyba nie była przyszykowana, że w ogóle jej odpowiem. Dobra, sprawiam wrażenie suki, ale chyba nie jest aż tak źle? Może odzywając się do mnie, chciała mnie tylko sprawdzić?
   - Spoko, pokaże ci – odezwała się i ruszyła korytarzem, a ja z planem lekcji w jednej ręce, podskakując na jednej nodze i podciągając jedną ze skarpetek, ruszyłam za nią przy okazji jeszcze domykając do końca szafkę. Numer 145 - powtarzałam sobie w głowie numer szafki, choć byłam pewna, że jutro i tak go zapomnę.
   Szturchnęłam moją nowo poznaną ''koleżankę'' torbą w bok, żeby zwrócić jej uwagę. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo jest ładna. Jej niebieskie oczy idealnie pasowały do kasztanowych włosów.
   - Jestem Leslie, a ty? - zapytałam.
   - Michaela ale nie cierpię tego imienia, więc mów mi Mich jak każdy.
   - Okay, będę ci mówić Mich. - Rozbawiona jej nastawieniem do mnie dodałam z udawaną ponurą miną – Jak każdy.
   Posłała mi mordercze spojrzenie, gdy stanęłyśmy przy jednych z tysiąca innych metalowych drzwi. Moja nowa koleżanka przetaksowała mnie spojrzeniem i szybko rozejrzała się wokoło. Podążyłam za jej wzrokiem. Ah to o to chodzi... Wszyscy na nas patrzą, a ja chyba psułam jej reputację swoją obecnością. Grupka uczniów stojących z tyłu, która prawdopodobnie śmiała się z nas – czekaj, czekaj, wróć... śmiała się z Mich, cały czas nas obserwowała. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale skoro pokazała mi klasę i była dla mnie miła, miałam zamiar się jej odwdzięczyć. Specjalnie chichocząc jak idiotka przytuliłam Mich i obróciłam się w ich stronę. Jak gdyby ktoś nagle przełączył mnie z ''miła'' na ''zła'' moja mina przybrała wrogi grymas. Udałam, że podcieram sobie tyłek i pokazałam im środkowy palec na powrót się uśmiechając. Mich wybałuszyła oczy, a ja zaśmiałam się i szepnęłam jej na ucho:
   - Później mi podziękujesz. - Wróciłam wzrokiem do grupki zniewalających pół mózgów, a oni nie mieli już wypisanych na ryjach tego samego zadowolenia. Wiedziałam, że sobie nagrabiłam. Punkt pierwszy zaliczony Les, pogratulowałam sobie w myślach. Teraz może być już tylko lepiej.
   Powiedziałam Mich, że znajdę ją później i z uśmiechem na ustach weszłam do klasy. Niektórzy uczniowie siedzieli już w ławkach, gadali lub przeglądali rzeczy w torbie. Parę spojrzeń zwróciło się w moją stronę. Ja dalej pewna siebie zajęłam miejsce na końcu sali przy oknie. Siadłam bokiem, opierając plecy o ścianę. Wyciągnęłam telefon ze spodni sprawdzając powiadomienia i starając się ignorować spojrzenia innych. Nagle drzwi do klasy się otworzyły i zobaczyłam grupkę, z którą pięć minut temu miałam starcie. Przyjrzałam się im. Platynowa blondynka z nad wyraz wielgaśnymi ustami, cyckami i tyłkiem. Oj tak, takiej nie mogło oczywiście zabraknąć. Jej ruda przyjaciółeczka z czerwoną szminką na ustach i wielkim dekoltem szła obok. Równie mocno chciały się mnie pozbyć z powierzchni ziemi. Za nimi szło pięciu chłopaków. Trzej nad wyraz przeciętni. Każdy z nich miał inny styl, ale równocześnie próbowali się do siebie dopasować.
   Na samym końcu ostatnia dwójka z grupy przykuła moją uwagę. Platynowy blondyn i chłopak o czarnej skórze. Kocham murzynów i nic tego nie zmieni. Ich usta, sposób chodzenia, wszystko... idealne. Miał jeansy z opuszczonym krokiem i koszulkę z Obay, która uwydatniała jego umięśnioną klatkę piersiową. Chłopak obok miał tunele w uszach, kolczyk w wardze i miał bandamki owinięte wokół nadgarstków, razem ze swoim przyjacielem w ogóle nie pasowali mi do towarzystwa. Nie rozumiem co łączy ich z idiotami obok.
   - Dziwka – mruknęła jedna z nich przechodząc obok. Zwróciłam wzrok z powrotem na telefon i odparłam:
   - Kochanie nie musisz się przedstawiać, to ja jestem tu nowa. - Całą klasę wypełniły śmiechy osób aktualnie siedzących obok. Reszta nie wiedząc o co chodzi też obróciła się w naszą stronę. Ruda dziewczyna przybrała na twarzy kolor swoich włosów i tupiąc obcasami podeszła do mnie bliżej.
   - Za kogo ty się kurwa masz?
   Wstałam z krzesła przewyższając ją automatycznie o głowę. Uśmiechnęłam się i prosto w twarz powiedziałam jej to co miałam do powiedzenia:
   - Leslie. Nie miło mi. Dziewczyna, która pokazała ci fucka, nazwała dziwką, ma w dupie to co o niej uważasz i nie da sobą pomiatać.
   W tym samym momencie do klasy wszedł nauczyciel. Niesamowicie przystojny nauczyciel. Chyba polubię biologię. Na odchodne ruda oznajmiła mi, żebym pilnowała Mich bo może jej się coś stać. Czyli miałam rację. Gnębili ją. Od teraz to jest zdecydowanie czas przeszły. Czarny i Kolczyk – dopóki nie znam ich imion tak właśnie będę ich nazywać - posłali mi tylko zdziwione ale i zarazem zadowolone spojrzenia. Cała grupka szepcząc coś do siebie usiadła na swoich miejscach. Chciałam się cieszyć, że moja ławka jest pusta, ale po chwili do klasy weszła jakaś dziewczyna i z równie zniesmaczoną miną jak moja usiadła obok. Westchnęłam, wyciągnęłam zeszyt i resztę potrzebnych mi rzeczy z torby po czym zaczęłam udawać, że słucham mojego nowego przystojnego nauczyciela.
Po trzech pierwszych lekcjach mieliśmy długą przerwę na obiad. Z powodu mojego prawie nie jedzenia wyszłam na szkolne patio. Ławki całe wymalowane graffiti, drzewa, trawka... cudownie.
Cieszyłam się, że nikt nie kazał mi się przedstawiać. Nie lubiłam tego – wręcz nienawidziłam. Nie rozumiałam, po co miałam się przedstawić i mówić rzeczy, które i tak nikomu nie przydadzą się do szczęścia. Grupa moich ulubieńców stwierdziła chyba, że na razie da mi spokój. Na korytarzach udawali, że mnie nie widzą, a ja tylko śmiałam się z nich na każdym kroku. Boże, to będzie ciekawy dzień.
   Siedziałam w cieniu pod jednym z drzew. Miałam zamknięte oczy, a głowę oparłam o pień. Starałam się nad czymś skoncentrować, ale kiepsko mi to wychodziło. Nagle do moich uszu dobiegł dźwięk głosu Mich. Szybko uchyliłam powieki. Przez chwilę nic nie widziałam przez to, że miałam zamknięte oczy ale po chwili wszystko wróciło do normy i moim oczom ukazała się scena, której Ruda na pewno pożałuje. Popchnęli Mich w stronę szkoły, a ona się nie opierała. Po chwili wszyscy zniknęli za drzwiami prowadzącymi do budynku.
   Zgarnęłam torbę z ziemi poprawiłam sweter i pobiegłam w ich stronę. Na korytarzu prawie nikogo nie było. Wszyscy pewnie zgromadzili się na stołówce. Skręciłam w stronę, z której dosłyszałam – o dziwo swoje imię.
   - Widzę, że znalazłaś sobie prywatnego ochroniarza, co? - zapytała blondynka pchając ją do tyłu. Mich zachwiała się ale nie upadła. Śmiali się z niej i ją wyzywali. Nie rozumiałam, co oni mają do Mich. Ale za to wiem, co ja mam do niej.
   - Ta blond dziwka na pewno nas popamięta. - Ciśnienie nagle mi skoczyło. Dzwonek zadzwonił i korytarze zapełniły się uczniami w tym samym momencie kiedy poklepałam Rudą w ramię.
   - O właśnie o tobie ro... - Nie dokończyła. Dostała ode mnie w twarz z taką siłą, że powaliłam ją na ziemię. Z nosa ciekła jej krew. Nie mogłam się oprzeć i kopnęłam ją w brzuch co spowodowało, że szybko zwinęła się w embrion. Podniosłam wzrok, a wokół nas zebrało się już sporo gapiów. Spojrzałam na blondynkę i jej trójkę chłoptasiów. Nawet się nie ruszyli, żeby jej pomóc. Fajnych ma przyjaciół, pomyślałam. Poczułam, że ktoś ciągnie mnie za ramię. Obejrzałam się i zobaczyłam kolesia z tunelami.
   - Chodź wariatko, za nim przyjdą nauczyciele. - Pomimo tego, że powiedział to dość surowo, gdzieś na twarzy igrał mu uśmieszek.
   - Czekaj, jeszcze Mich!
   Wytropiłam ją w tłumie i pociągnęłam za ramię. Była tak wstrząśnięta cały zdarzeniem, że ledwo to zauważyła. Dopiero po chwili kiedy warknęłam jej do ucha hasło ''biegnij'', jej mózg zaczął pracować. Cała nasza trójką wybiegła szybko na zewnątrz. Skręciliśmy w jedną z uliczek od szkoły i głęboko oddychając oparliśmy się o ścianę jednego z budynków.
   - Już wiem po co ci te plastry – zaśmiała się Mich. Zawtórowałam jej, a Kolczyk przyjrzał się moim dłoniom.
   - Jak mam być szczera myślałam, że będziesz na mnie zła – przyznałam się. Ona tylko parsknęła pukając się w czoło.
   - O co? O to, że przywaliłaś Morgan? To było epickie. - Cała nasza trójka zaśmiała się wspólnie.
   - Tak w ogóle to dzięki – zwróciłam się do chłopaka. - Uratowałeś mi tyłek.
   - Mam wrażenie, że jej też. Nie wiem czy nie sprałabyś rudej, jeszcze bardziej gdybym cię nie odciągnął – powiedział przeczesując włosy palcami. - Jestem Blaise.
   - Leslie.
   - Wiem, dzisiaj wystarczająco kulturalnie i szczegółowo się nam przedstawiłaś – zaśmiałam się i wzruszyłam ramionami. Mich popatrzyła na mnie ciekawie.
   - Mamy razem biologię – odpowiedziałam na jej niezadane pytanie. Kiwnęła tylko głową na znak, że już rozumie. - Okay, nie żeby coś ale mam już dość pierwszego dnia szkoły. Idę do domu.
   - Ja muszę wrócić – skrzywiła się Mich. - Opatrz sobie ręce – wskazała na moje dłonie.          Rzeczywiście były całe zakrwawione. W niektórych miejscach plastry już ledwo się trzymały.
   - To nic takiego. Parę draśnięć – wymigałam się. - Okay, lecę pa! - pożegnałam się i ruszyłam przed siebie. Kiedy już zniknęłam za zakrętem, syknęłam sama do siebie. Kurwa, jak to boli. Czuję się jakby miały mi za chwilę odpaść ręce. Dosłownie.
   Szłam w milczeniu podsumowując dzisiejszy dzień. Było całkiem nieźle. Nawet lepiej. Miałam już wejść do jednego z odrapanych budynków, który teraz jest moim domem, ale w ostatniej chwili się rozmyśliłam. Nie chcę wracać. Nie cierpię być w pobliżu nich. To odrażające. Westchnęłam wystarczającą ilość razy, żeby jednak postanowić, zanieść swój tyłek na trzecie piętro.
   Otworzyłam drzwi, które nawet nie były zamknięte. Cóż za zaskoczenie – wymruczałam pod nosem, którym od razu wyczułam woń alkoholu. Nie ściągając nawet butów powtórzyłam sobie ustawienie pomieszczeń w domu. Skierowałam się do kuchni. Przy stole siedział mój ojciec... cały zalany.
   - Jebiesz – syknęłam przez zęby. - Idź się umyj. - Wyciągnęłam sok z lodówki i bez zbędnych już słów, poszłam do pokoju. Wszędzie były jeszcze porozstawiane kartony. Rzuciłam torbę obok łóżka i trzasnęłam drzwiami. W odpowiedzi dostałam coś w rodzaju krzyku i gaworzenia jednocześnie. Moje ciało poleciało bezwiednie na łóżko. Zakryłam twarz poduszką, i żeby wyładować zbędne emocje, wrzasnęłam prawdopodobnie z tysiąc razy.
   Obejrzałam swoje dłonie. Wyglądają już o niebo lepiej, głównie dlatego, że woda utleniona i nowe plastry dużo zakryły. Pokryłam je jeszcze podkładem, że były mniej widoczne. Zaczęłam rozglądać się po pokoju. Niewiarygodnie brzydka, jasnozielona tapeta pokrywała ściany. Jedyne co mi się podobało to biurko. Stare, białe w stylu vintage. Zajrzałam do szafeczek po dwóch stronach i ku zdziwieniu znalazłam klucz. Wypróbowałam go w drzwiach. Z moich ust wydobyło się coś na rodzaj pisku radości. Będę mogła się zamykać... Nawet lepiej zrobię to już teraz – pomyślałam. Zamknęłam się. Jak zwykle stwierdzając, że nic mi się nie chcę i mam wszystko w dupie rzuciłam się na łóżko i zakadziłam pokój papierosowym dymem.
   Obudziłam się przez trzaśnięcie drzwiami. Wyciągnęłam telefon spod poduszki i spojrzałam na zegarek – 2:36. Pieniążki przyszły... znaczy mamusia. Wyszłam z łóżka i szurając o podłogę otworzyłam drzwi. Miejmy nadzieję, że jej alfons zdążył ją opić wtedy będzie więcej hajsu. A jak będzie więcej hajsu to Leslie będzie szczęśliwsza. Wyjrzałam zza framugi i zobaczyłam moją rodzicielkę. Toczyła się przez korytarz, a gdy przechodziła obok zatrzymałam ją przytrzymując za ramię.
   - Faith – zwróciłam jej uwagę. Tak, mówię do matki po imieniu. - Ile dzisiaj zarobiłaś? - Spojrzała na mnie chyba na początku kiepsko rozumiejąc. Spojrzała po sobie sięgnęła do kieszeni i wyjęła plik banknotów. Miała zbyt krótką i obcisłą sukienkę jak na jej wiek ale ja się do tego przyzwyczaiłam.
   - Około trzysta dolarów – wymamrotała. Widać, że źle się czuje i chyba za chwilę zwymiotuję. Wyjęłam plik z jej dłoni i wzięłam połowę.
   - Sto pięćdziesiąt. Zarobiłaś sto pięćdziesiąt. - Rzuciłam pieniądze na łóżko i pociągnęłam ją w stronę łazienki.
   Nie ważne, jak bardzo jej nienawidzę, ale nie zostawię jej w takim stanie. Wzięłam parę wacików i płyn do de-makijażu. Posłusznie jak zombie – trochę podpite zombie ale dalej i tak zombie, robiła to co jej kazałam. Nagle upuściła wszystko co miała w rękach i ruszyła w stronę toalety. Zaczęła rzygać, a jej ciało trzęsło się w konwulsjach. Obrzydliwe. Podtrzymałam jej włosy i spięłam je jedną z gumek, które miałam aktualnie na nadgarstku. Podniosła się i otarła usta. Pomogłam jej wstać, zamknęłam klapę i posadziłam ją na niej.
   - Ubierz się i idź prosto do łóżka, słyszysz? - zapytałam niepewna, czy pojmuję chociaż połowę informacji jakich jej dostarczam. - Idę teraz spać jutro mam szkołę. A teraz ogarnij się i idź spać Faith. Twój mąż czeka – odparłam i nie patrząc na nią więcej wyszłam. Przynajmniej jest hajs. Bo właśnie o to chodzi. Bo właśnie tylko na tym mi zależy.
   Bardzo, chciałam w to wierzyć.
_________________
   Oto i jest - pierwszy rozdział! Idealnie w urodziny Justina. Chyba nie mogłam wybrać lepszej daty :) Wszelkie komentarze będą mile widziane, no i oczywiście są ogromną motywacją! Opowiadanie znajduję się również na Wattpadzie.
   Będę bardzo wdzięczna jeśli porozsyłacie linki do bloga znajomym. Bardzo mi tym pomożecie :) Piszcie swoje uwagi oraz spostrzeżenia w komentarzach. Za wszelkie możliwe błędy przepraszam. 
Sassy



1 komentarz:

  1. Pierwszy rozdziała powala na łopatki <3 już chce następny! Mam nadzieje, że będzie równie dobry, a nawet lepszy. Leslie teksty są the best!! Oby było ich jak najwięcej. Bardzo zaciekawił mnie wątek jej relacji z rodzicami =, a w szczególności matką, już chce wiedzieć jak to się dalej potoczy. Życzę weny, twoja największa fanka ;***

    OdpowiedzUsuń