wtorek, 12 kwietnia 2016

Rozdział 5. "To było dziwne, być tak blisko niej, bez chęci mordu."

   Przetarłam ręką oczy i mało atrakcyjnie ziewnęłam. Spojrzałam na telefon. Była już dwunasta trzydzieści. Przydałoby się wstać… Zaczęłam grzebać w kontaktach i znalazłam Jordana. Trudno mi to przyznać sama przed sobą, ale dobrze wiem, że chciałam ten numer tylko dlatego, żeby dowiedzieć się czegoś o JUSTINIE.
   Naciskał na mnie, żeby dowiedzieć się prawdy o tym, że moja matka tańczy w klubie, ale jak on nas oszukuję to jest dobrze? Okay, może trochę przesadzam. Równie dobrze mogłam słuchać jak nauczyciel sprawdza obecność ale on jest drugi na liście, więc się nie skupiam. To początek lekcji, halo, przecież nikt nie jest wtedy skupiony…
   Jestem ciekawa co go łączy z Jordanem. Wczoraj jak nas zobaczył widziałam jak szykuje w głowie tortury dla naszej dwójki. Za to ja, żeby zrobić mu na złość spędziłam z nim resztę wieczoru. Tak jestem głupia, mogłam siedzieć z Masonem, ale on też znalazł sobie towarzystwo – albo to, towarzystwo znalazło jego. Ruda małpa, z którą tak się uwielbiam złapała go w swoje sidła i nie miała ochoty wypuścić. Wiedziała, że mnie wkurzy. Niestety – nie udało jej się. Byłam zbyt ciekawa co łączy Blaise'a z Jordanem. Znaczy, Justinem - chyba się nie oduczę.
   Na moje nieszczęście Jordan nie jest taki głupi i skutecznie mnie upił. W takim stanie raczej niczego z niego nie wyciągnęłam… W każdym razie, słabo to pamiętam. Dobrze, że odwiózł mnie do domu. Dokładnie ulicę dalej, nie chciałam, żeby wiedział gdzie mieszkam.
   Jeszcze w tą koszmarną niedzielę, nie wiedziałam co czeka mnie w poniedziałek. I że to nie ma nic wspólnego z Justinem…

   Zwlokłam się z łóżka, pełna chęci. Żartowałam. O dziwo – może to zabrzmi specyficznie ale trudno – zrobiłam wczoraj wszystkie możliwe zadania i nawet przeczytałam temat z biologii. Przypomniało mi się, że mamy kartkówkę, więc postanowiłam, że przez chwilę będę inteligentna i odpowiedzialna.
Ubrałam moje czerwone converse'y, chwyciłam torbę, która leżała na ziemi i wyszłam z domu. Mich stała już, przed wejściem do szkoły i gdy tylko mnie zobaczyła zaczęła iść w moją stronę.
   - Leslie Bennet, musisz powiedzieć mi wszystko! - żachnęła i złapała mnie pod ramię. - Także, słucham.
   - Naprawdę? - westchnęłam. - Teraz będziesz mi robić wywiad?
   - Tak, będę. Ponieważ przez ciebie, Blaise miał zły humor przez resztę imprezy.
   - Justin – rzuciłam.
   - Co? - zapytała skonsternowana. - Jaki Justin?
   - Blaise , tak naprawdę nazywa się Justin. - Powiedziałam jej prawdę i miałam nadzieję, że stanie po mojej stronie.
   - Może to jest jego przezwisko? I po prostu nie lubi swojego imienia? - Ta, jednak nie będzie po mojej stronie. Od razu musiała, zacząć go bronić.
   - Cały czas nas kłamał i dowiedziałam się tego, od przystojnego typa, z którym lał się Justin.
   - Jedyne z czym się zgodzę to, to, że jest przystojnym typem. Ale nie podoba mi się – odparła krzyżując ręce na piersi. - Jest jakiś podejrzany.
   Nie bardzo wiedziałam co jej odpowiedzieć. Rzeczywiście, nie znałam go i raczej mało mogłam powiedzieć na jego temat. Ale z chęcią dowiedziałabym się trochę więcej rzeczy, a propos tego blond szajbusa.
   O wilku mowa. Naprzeciwko nas Justin i Mason stali oparci o szafki. Ten kretyn ma okulary przeciwsłoneczne w pomieszczeniu. Może zasłania podbite oko, które podbił mu Jordan. Ściągnął okulary jak tylko nas zobaczył. Niestety, jego twarz była idealna jak zawsze, nie licząc małego skaleczenia na ustach. Zaraz. STOP. Nie, nie, nie. Jego twarz nigdy nie jest idealna. Usta wykrzywiły mu się, w nieprzyjemnym grymasie. Chyba nie cieszy się, że mnie widzi.
   - Cześć, jak tam po wczoraj? - zapytała entuzjastycznie Mich chłopaków.
   - No, końcówka imprezy była naprawdę interesująca – parsknął Mason.
   Chciał mnie wkurzyć, byłam tego pewna. Patrzył na mnie wyzywająco, od razu sugerując mi, że pieprzył się z rudą, pizdą, czyli Morgan. Świetnie. Skoro tak się bawimy, nie ma sprawy.
   - Jak tam BLAISE – dałam nacisk na jego „niby” imię. - Jak po wczorajszej zabawie z Jordanem? Bo mi się bardzo podobało. - Tutaj spojrzałam wyzywająco na Masona. Oko za oko, ząb za ząb, przystojny ciulu.
   - Ledwo się odezwałaś, a już mnie irytujesz – warknął Justin. - Jeśli coś ci nie pasuje to spierdalaj.
   Spojrzałam na niego i ledwo mogłam uwierzyć, że to on przede mną stoi.
   - Jak sobie, kurwa książę życzy. Nie mam zamiaru siedzieć tutaj z takim palantem jak ty. Pierdol się... Justin.
   Zobaczyłam jak jego oczy się rozszerzają, gdy tylko usłyszał swoje imię z moich ust. Słyszałam szepty ludzi na korytarzu. Pokazałam mu środkowy palec i już nie patrząc na nikogo, skierowałam się w stronę mojej klasy. Byłam wkurwiona na nich wszystkich. Mich bo jest zapatrzona w tego kutafona, Mason bo bzyka się z Morgan, a Blaise to po prostu Justin.
   Wiem, że w sprawie Masona nie byłam święta, ale ja nawet nie dotknęłam Jordana małym palcem. Byłam niesamowicie poirytowana całą sytuacją. Poirytowana i głodna. Zagryzłam zęby i ignorując ciekawskie spojrzenia tego niżu społecznego, zajęłam miejsce z tyłu klasy.

Z punktu widzenia Justina

   Nie umiałem opisać słowami jak bardzo wkurwiony na nią byłem. Skąd ona wie jak mam na imię? Za każdym razem idę do nauczycieli i mówię, że skoro już nie chcą zmienić mi imienia w dzienniku, to niech chociaż czytają Blaise.
   Na każdej lekcji zirytowany podrygiwałem nerwowo na krześle. Wszyscy gapili się na mnie jak na psychicznie chorego. Nie mogłem zrozumieć tej laski, naprawdę. Wszystko co robi, jest nie tak, jak trzeba.
   Kiedy w końcu dzwoni dzwonek, oddycham z ulgą i wychodzę pierwszy z sali. Musiałem się czegoś napić. Skierowałem się do automatów ustawionych na końcu korytarza. Wyciągnąłem portfel i już miałem szukać drobnych, kiedy zobaczyłem platynowe blond włosy do pasa. Ręce jej się trzęsły i nerwowo przeszukiwała plecak. Czego szukała? Pieniędzy? Ostatnio widziałem cię z kupą szmalu – dogryzłem jej w myślach.
   Miałem się już odezwać ale nagle wyciągnęła telefon i patrzyła na niego dłuższą chwilę. Po walce z samą sobą w jej głowie, w końcu przyłożyła telefon do ucha.
   - Potrzebuję pieniędzy – powiedziała cicho. Słuchała chwilę co mówi osoba po drugiej stronie linii i znowu się odezwała:
   - Nie, naprawdę ich potrzebuję. Po prostu dasz mi ten pieprzony szmal, czy nie? - warknęła. - Dzięki, przyjdę dzisiaj do ciebie do pracy.
   Na sto procent rozmawiała ze swoją matką. Świetnie Leslie, spodziewaj się odwiedzin…

   Mamy teraz francuski, więc mogę się domyślać, że znowu za chwilę ja zobaczę. Cudownie. Wyłudzaczka pieniędzy, pewnie wyda to wszystko na dragi i wódę.
   Kiedy weszła, nawet nie zwróciła na mnie uwagi, patrzyła w jeden punkt. Miałem wrażenie, że się przewróci jak siadała na swoim miejscu. Zabiłem to uczucie, które rodziło się wewnątrz mnie. Przecież się o nią nie martwię. Kretynka, pewnie ma kaca.
   Przesiedziałem większość lekcji bezczynnie gapiąc się w tablicę i czasami zerkając w jej stronę. Ten nudny dzień jednak przerwała policja, która nagle wtargnęła do klasy. Spojrzałem na nich zdziwiony i szybko się rozbudziłem, kiedy usłyszałem ich słowa:
   - Czy jest może Leslie Bennet?

Z punktu widzenia Leslie

   Skręcało mnie od środka. Już nawet nie burczało mi w brzuchu, ani nie czułam głodu. Było mi po prostu słabo. Ledwo usiadłam na swoim miejscu, tak bardzo kręciło mi się w głowię. Jeszcze musiałam czekać do nocy, żeby dostać jakieś pieniądze.
   Lekcja dłużyła mi się w nieskończoność, Justin cały czas gapił się w moją stronę, irytując mnie jeszcze bardziej. Już miałam położyć głowę na ławce i uciąć sobie parominutowa drzemkę, gdy nagle usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi.
   Zobaczyłam dwóch policjantów w niebieskich mundurach. Policja.
   - Czy jest Leslie Bennet?
   Usłyszałam swoje imię i po plecach przeszedł mnie dreszcz. O Boże, co jeszcze? Cała klasa spojrzała na mnie z rozdziawionymi gębami. Wtedy dwójka facetów też spojrzała na mnie i podeszła do mojej ławki.
   - To ty jesteś Leslie? - zapytał wyższy.
   Pokiwałam głową, nie bardzo wiedziałam, czy dam radę coś powiedzieć. Na zewnątrz wyglądałam jakbym zamawiała pizzę – tak bardzo, bym coś zjadła – ale w środku byłam przerażona.
   - Musisz z nami iść. - Domyśliłam się Einsteinie. - Spakuj swoje rzeczy.
   Gdy już wszystko włożyłam do torby, wziął ją gruby, mniejszy facet, a wyższy skuł mnie kajdankami. Zobaczyłam spojrzenie nauczycielki i spuściłam wzrok. Zerknęłam w stronę klasy, żeby zobaczyć uśmieszek satysfakcji na ustach Justina, ale nic takiego nie było. Patrzył trochę… smutno? Nie wiem. Pewnie cieszy się, że nie będzie musiał mnie oglądać.
   Gdy byliśmy na korytarzu, zadzwonił dzwonek i wszyscy zaczęli wychodzić z klas. Po prostu idealnie... Niektórzy patrzyli zadowoleni, że w końcu mi się dostanie, chociaż pewnie sami nie wiedzieli za co. Ja nie byłam pewna, czy wiem. Nie zrobiłam nic złego… Dokładnie w tamtym momencie przypomniałam sobie o ukradzionych M&M'sach.
   Nie no, serio? Ich największym problemem jest kradzież małej paczki cukierków?
   Miałam wrażenie, że jedziemy parę godzin. Kajdanki wbijały mi się w nadgarstki, nie wiedziałam, czy przypadkiem już nie mam zdartej skóry. Uderzałam nerwowo moimi czerwonymi trampkami o wycieraczkę w radiowozie. Nie mogłam dłużej znieść tego czekania.
   Gdy w końcu dojechaliśmy wyciągnęli mnie z samochodu i zaprowadzili na komisariat. Zamknęli w jakimś pokoju i kazali czekać. Serio? Czekać? Nie no przecież ucieknę ze skutymi rękoma i drzwiami zamkniętymi na klucz. Kretyni.
   Po około piętnastu minutach (wiedziałam ile czasu minęło bo na ścianie naprzeciwko wisiał zegar), przyszedł policjant. Jeszcze inny niż dwójka, która mnie tu przywiozła. Ten wydawał się większy, nie grubszy, raczej bardziej umięśniony. Lekko mnie zatkało. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
   Odsunął krzesło z piskiem, i gdybym tylko mogła zakryłabym sobie uszy. Usiadł i spojrzał na mnie wymownie.
   -Wiesz dlaczego tu jesteś? - zapytał i oparł podbródek na swoich splecionych dłoniach.
   Minęło sporo czasu za nim w ogóle się odezwałam. Boże Leslie, gdzie twoja twarz suki?
   - Podejrzewam, że tak – odpowiedziałam pewnym siebie głosem. W każdym razie chciałam, żeby tak on brzmiał.
   - Możesz mi powiedzieć po co ukradłaś paczkę cukierków? To chyba raczej nic wielkiego. Nie wyglądasz na osobę, która unika problemów, więc po co ci coś takiego? Chciałaś przeżyć jakąś, niesamowitą przygodę na komisariacie i opowiadać ją znajomym? - zapytał ironicznie, wyraźnie się ze mnie śmiejąc.
   Obruszyłam się niespokojnie, na niewygodnym krześle. Miałam ochotę, rzucić się na niego i wydrapać mu oczy. Wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Nie mogę się denerwować bo jeśli wybuchnę, będzie źle.
   - Byłam głodna – warknęłam. - Rozumiem, że nie wiesz co to znaczy, kiedy cały dzień tutaj siedzisz i obżerasz się pączkami. Potem pewnie, szczęśliwie wracasz do rodzinki, a żona ma ciepły obiadek, co? Nie mam zamiaru zaprzeczać, że ukradłam te M&M'sy, więc proszę bardzo zróbcie ze mną co chcecie.
   Pomyślałam wtedy o tej małej dziewczynce. Czy jak o niej wspomnę, to moja kara będzie mniejsza? Nie, nie będę robić małej problemu.
   Po moim wybuchu i rozmyślaniu, nie zauważyłam nawet tego jak na mnie patrzy. Był zdziwiony, to za mało powiedziane. Był zdziwiony, ciekawy, zły i poruszony. Byłam prawie pewna, że to co powiedziałam na jego temat to prawda. Dopóki się nie odezwał.
   - Moja żona zmarła dwa lata temu, sam wychowuję córkę, oprócz tego trafiłaś. Serio, czasami objadam się pączkami – zaśmiał się smutno i spojrzał w dół.
   Zrobiło mi się głupio, ale on też ocenił mnie pochopnie. Zdziwiłam się, że nie wydarł się na mnie i tak dalej. Teraz po prostu był smutny.
   - Zrobimy tak, obiecaj mi, że więcej niczego nie ukradniesz, okay? Na pewno jest ktoś, kto może pożyczyć ci na coś do jedzenia. Wypuszczę cię dzisiaj, chociaż powinnaś odsiedzieć swoje dwadzieścia cztery godziny. Zgoda?
   Rozdziawiłam buzię i otworzyłam szeroko oczy. Nie mogłam, w to uwierzyć. On naprawdę chcę mnie wypuścić, od tak.
   Policja w Nowym Jorku o dziwo nie jest taka zła. Bo na obrzeżach w mniejszych miasteczkach, policja jest okropna, są chamscy i potrafią cię zatrzymać za nic. Cieszyłam się, że mój wybuch uratował mi dupsko od siedzenia za kratami.
   - Dlaczego chce mnie pan wypuścić? - zapytałam ciekawa, czy nie kryję się za tym może jakiś kruczek.
   - Obok w sali siedzi facet, który jest podejrzewany o gwałt i morderstwo, naprawdę nie ma miejsca na kogoś kto ukradł cukierki. - Puścił mi oczko i uśmiechnął się miło. To nie był uśmiech starego podrywacza, naprawdę chciał mi pomóc. Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy, ktoś mi pomaga.
   Podniosłam się, a on wyprowadził mnie na korytarz. Poprosił, żebym chwile poczekała i podszedł do faceta, który siedział przy biurku. Nie wiem co mu powiedział ale ten spojrzał na mnie krzywo, pokiwał tylko głową i wyciągnął moją torbę spod lady. Kiedy mój Dobry Policjant wrócił spojrzałam na plakietkę. Jeffrey.
   Jeffrey odpiął mi kajdanki, uwalniając tym moje nadgarstki. Szybko je rozmasowałam, chwyciłam torbę i odwróciłam się do niego.
   - Dziękuję – szepnęłam. Chyba się tego nie spodziewał, bo jego mina wyrażała zdziwienie, znowu.
   - Nie ma za co. Leć już i nie kradnij – zaśmiał się cicho i odszedł.

   Gdy szłam chodnikiem, odetchnęłam głęboko, świeżymi spalinami Nowego Jorku i uśmiechnęłam się sama do siebie. Wyjęłam telefon i sprawdziłam, która godzina. Lekcję się już skończyły, więc pytając się paru przechodniów, autobusem trafiłam do domu po około piętnastu minutach. Od niedawno mieszkałam w Nowym Jorku ale coraz lepiej się łapałam.
   Zignorowałam wszystkie nieodebrane połączenia od Mich, wiem że się martwiła ale nie miałam ochoty rozmawiać teraz o tym wszystkim. Zresztą co jej powiem? Moja rodzina, to czysta patologia i ukradłam paczkę głupich słodyczy bo umierałam z głodu?
   Przez całą tą akcję z policją i stres, zapomniałam, że jeszcze godzinę temu byłam głodna jak cholera. Mój żołądek już wystarczająco musiał się zacisnąć.
   Była dokładnie szesnasta pięćdziesiąt trzy, więc rzuciłam się na łóżko z nadzieją, że prześpię jak najwięcej czasu.
   Byłam tak wykończona, że obudziłam się o wpół do pierwszej w nocy. Idealna pora, żeby ruszyć do matki. Wyszłam z pokoju i słyszałam tylko chrapanie ojca w sypialni. Pewnie opił się i teraz odpoczywa. Wzięłam półlitrową butelkę wody i wypiłam ją duszkiem. Była to ostatnia butelka, ale w tamtym momencie nie specjalnie chciałam oszczędzać ostatki zapasów. Chwyciłam torbę i wybiegłam z domu, zatrzaskując za sobą drzwi.
   Przeciskając się przez ludzi przy barze, skierowałam się w stronę zaplecza. Szybko zamknęłam drzwi i zaczęłam szukać matki. Siedziała przy stoliku i chyba na mnie już czekała, bo od razu się podniosła jak tylko mnie zobaczyła.
   - Masz coś? - zapytałam. Nie chciałam być niemiła, ale ona wszystkim mnie drażniła.
   - Dzisiaj mogę ci dać tylko tyle. - Wyciągnęła rękę w moją stronę i spuściła głowę.
   Przeliczyłam banknoty. W sumie było sto dolców. Starczy na kupienie żarcia.
   - Dobra, muszę kupić jedzenie. Dzięki – obróciłam się i już miałam wychodzić kiedy usłyszałam jej głos.
   - Kiedyś będzie lepiej, dam ci więcej pieniędzy – powiedziała cicho.
   Nie bardzo wiedziałam co odpowiedzieć. Wyglądała, naprawdę jakby chciała zmienić to, że ma mnie centralnie w dupie. Kiwnęłam tylko głową. Kiedy wychodziłam zderzyłam się z jakimś facetem. Kojarzyłam te perfumy. Podniosłam głowę i dostrzegłam zadowolony uśmieszek Justina.
   - Co ty tu, do jasnej cholery robisz? - wrzasnęłam i pociągnęłam go za rękaw, do jednego ze stolików w rogu sali.
   - Przyszedłem, żeby napić się soczku – zironizował. - A jak myślisz? Chciałem pogadać.
   -
O czym ty chcesz pogadać? - zapytałam opierając ręce na biodrach.
   - Powiedział ci, jak się nazywam prawda?
   - Nie, tak naprawdę jestem czarownicą i wyczytałam to z twojej dłoni – parsknęłam.
   - Nie powiesz mi co ten chuj ci nagadał?
   - Nie no, oczywiście, że wszystko ci zaraz powiem…

Z punktu widzenia Justina

   - Okay, w takim razie załóżmy się – walnąłem. Musiałem wiedzieć co on jej nagadał. Ile się dowiedziała. Miała zaciekawione spojrzenie.
   - O co, chcesz się założyć? - Teraz skrzyżowała ręce na piersi.
   Sam dokładnie nie wiedziałem o co możemy się założyć. Nie przemyślałem tego wcześniej, byłem zbyt bardzo rozkojarzony… nią.
   - Na przykład o to, że nie prześpisz się z Masonem do końca października.
   Brawo, Justin gratuluję, jesteś jeszcze większym chujem niż zazwyczaj. Ona tylko zrobiła wielkie oczy.
   - Najpierw bronisz go przed takimi jak ja, bo jesteś jego kumplem, a teraz namawiasz mnie, żebym się z nim przespała? Za kogo ty mnie masz? - zapytała wściekła.
   - Za Leslie Bennet, a kogóż by innego?
   W tamtym momencie wiedziałem, że przegiąłem. To tak, jakby prosto w twarz powiedział jej, że mam ją za dziwkę. Widziałem ból w jej oczach ale nic nie powiedziała. Odezwała się dopiero po chwili, chyba myślała, że nie widzę, że trafiłem w czuły punkt. Przez moment zrobiło mi się głupio. Ale to był tylko moment.
   - I na czym dokładnie, miało by to polegać? - zapytała zmęczonym głosem. Szybko odpowiedziałem, zanim zjadłoby mnie poczucie winy.
   - Jeśli wygrasz zrobię co zechcesz, a jeśli ja wygram, powiesz mi wszystko co mówił ci Jordan… u ciebie w domu.
   W sumie nie wiem dlaczego to powiedziałem ale, gdy tylko to usłyszała i zobaczyłem jej wyraz twarzy to było bezcenne. To było praktycznie przerażenie.
   - Nie ma, mowy – pisnęła przez zaciśnięte gardło. Serio większym problemem jest dla niej, to że mógłbym ją odwiedzić, niż to, że ma się przespać z Masonem? Ona jest szurnięta.
   - Dobra, już spokojnie. To jak stoi? - zapytałem wyciągając rękę w jej stronę.
   - No, na pewno nie tobie – dogryzła mi i złączyła dłoń z moją. Teraz już nie ma wyjścia, skrzyżowałem palce drugiej ręki i uśmiechnąłem się do siebie. Spojrzała na mnie podejrzliwie i odezwała się:
   - Jeśli ty przegrasz… chcę pięćset dolarów – powiedziała pewna siebie.
Pomyślałem chwilę i tylko pokiwałem głową. Mocniej uścisnęliśmy sobie dłonie. To było dziwne, być tak blisko niej, bez chęci mordu. Skrzyżowałem palce za plecami i uśmiechnąłem się jak zawsze.

Z punktu widzenia Leslie

   Dzień, za dniem mijał z prędkością światła. Była już połowa października, a przez ostatni tydzień cały czas, łaszę się do Masona jak pojebana. Ten zakład to istna głupota, ale tak bardzo potrzebuję pieniędzy… Wiem, jak to wygląda. Jakbym była dziwką, ale tak jak już mówiłam, życie zmusza nas to różnych rzeczy.
   Wszystkie pieniądze od matki przeznaczyłam na zakupy. W domu było pełno picia i jedzenia. Kupiłam wystarczającą ilość makaronu, żeby nie głodować, gdy lodówka będzie pusta.
   Ogólnie było między nami wszystkimi lepiej. Ja i Mich obgadałyśmy wszystko i o dziwo przyznała mi racje. Co nie oznacza oczywiście, że przestała wieszać się na Justinie. Jeśli chodzi o moją relację z Masonem, to też jest dużo lepiej. Cieszyłabym się bardziej, gdybym nie musiała tego robić.
   Naprawdę dobrze się z nim czuję, nawet mamy o czym rozmawiać i cóż bądźmy szczerzy dobrze całował i był seksowny. Czegóż chcieć więcej? Niestety im bardziej w to brnęłam, tym gorzej się czułam. Myślałam, że naprawdę jakoś wyjdę z tej sytuacji cało, ale Mason pokrzyżował moje plany, gdy zadał jedno, krótkie, irytujące, straszne, okropne pytanie:
   - Przyjdziesz do mnie w piątek?
   Nie musicie chyba, zastanawiać się nad tym, co odpowiedziałam. Oczywiście, że się zgodziłam, co innego mogłam powiedzieć? Justin, który nie cierpi jak mówię do niego po imieniu – tym prawdziwym – stał tylko obok i chytrze się uśmiechał. Pewnie myślał, że stchórzę. Nie ma mowy…
   
   Gdy byliśmy już u niego, niedługo zajęło nam, żeby bez koszulek leżeć na kanapie praktycznie połykając się nawzajem. Cały czas myślałam o tym, że jak na faceta ma tu dość schludnie i przytulnie. Tak Leslie, chłopak cię maca, a ty myśl o kurtynach i odstępach między płytkami.
   Ściągnął ze mnie spodnie i widziałam tylko jak lecą za kanapę. Leżał na mnie i przyciskał swoje biodra do moich, naprawdę nie mogłam się skupić. Chcę tego, czy nie? Chcę. Nie chcę. Chcę. Nie chcę. Jego ręce usilnie sprowadzały mój mózg do myśli, że tego chcę. Nie mogłam tego nie chcieć, kiedy jego ręce krążyły po moim ciele w tą i z powrotem.
   Byłam w punkcie, gdzie wiedziałam, że to zrobię, ale nagle zeszłam na zły tor. Co pomyślałby o mnie Aaron, gdyby to zobaczył? Nie byłby ze mnie dumny. Byłby wściekły…
   Jego dwa palce wsunęły się za moje majtki, a ja szybko przesunęłam biodra i zsunęłam się z kanapy.
   - Przepraszam Mason, ale nie mogę tego zrobić – jęknęłam nerwowo i zaczęłam się ubierać.
   - Wszystko w porządku? - zapytał i usiadł na kanapie, obserwując jak zbieram ubrania.
   - Tak, znaczy nie – poprawiłam się. - Nic, nie jest w porządku.
   Kiedy byłam już ubrana, zaczesałam włosy do tyłu, chwyciłam torbę i stanęłam sztywno patrząc na Masona.
   - Przepraszam, naprawdę. Obiecuję, że kiedyś wszystko ci wytłumaczę – szepnęłam zdyszana i wyszłam, zbiegając po schodach.
   Od mojego telefonu do Justina, minęło jakieś piętnaście minut. Byłam wściekła, nie wiem, czy na niego, czy na siebie. To wszystko było chore. On od początku, chciał mnie tylko sprawdzić. Ten sukinsyn, próbuję grać na moich emocjach i mu to wychodzi. Wiedziałam, że nie mogę się denerwować ale to było silniejsze ode mnie.
   Gdy tylko go zobaczyłam, z jego nędznym uśmieszkiem na twarzy, popchnęłam go kładąc ręce na jego klatkę piersiową.
   - Ty gnoju! Naprawdę musiałeś zakładać się o takie coś? Czy ciebie do końca posrało?!
   Naprawdę to, że byliśmy w jednej z uliczek niedaleko szkoły, gdzie na szczęście nie było ludzi było teraz pomocne. Przynajmniej mogłam go wyzywać we wszystkich językach świata. Biłam go cały czas nie mogąc się uspokoić, aż złapał mnie za nadgarstki i trzymał kurczowo.
   - Puść mnie – jęknęłam. - Justin to boli. - Miał wystarczająco mocny uścisk, żeby zrobić mi siniaki, a nie wyglądał jakby użył chociaż trochę siły.
   - Nie nazywaj mnie tak.
   - Serio to jedyne co zrozumiałeś z tego co mówiłam? - zapytałam wzdychając.
   - Po pierwsze ty się darłaś, nie mówiłaś i tak. Zrozumiałem to, że przegrałaś.
   Znowu podniósł mi ciśnienie i gdy tylko to zobaczył znowu mnie złapał, żebym nie mogła się na niego rzucić.
   - To co teraz idziemy do ciebie i mówisz mi wszystko, tak? - zapytał rozbawiony.
   - Ty ch… - Nie zdążyłam dokończyć bo w mojej kieszeni zaczął wibrować telefon. Justin mnie puścił i wyciągnęłam to kochane urządzenie. Wyczuj sarkazm. Mama? Czego ona chce? Nigdy do mnie nie dzwoni, a to już drugi raz w tym miesiącu… Przewróciłam oczami i odebrałam połączenie.
   - Co się stało? - jęknęłam do słuchawki poirytowana.
   - Leslie… - Usłyszałam, że płacze nie podobało mi się to.
   - No co? Mów!
   - Chodzi o ojca – wychrypiała. - On nie oddycha, trzęsie się, nie wiem co robić.
   Automatycznie pobladłam. Dłonie drżały mi tak bardzo, że nie wiedziałam, czy utrzymam telefon.
   - Szybko dzwoń na karetkę, a nie do mnie! Za chwilę tam będę!
   Nie zwracałam już uwagi na tego dupka, który przyglądał mi się cały czas. Zaczęłam biec, biec do ojca, który pewnie zaćpał lub zapił się na śmierć...
_________
   Dzień doberek :) Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na rozdział ale... co cóż działo się u mnie dużo nieprzyjemnych rzeczy. Zresztą w rozdziale też dużo się dzieję. 
   Nie będę się niepotrzebnie rozpisywać bez celu. mam nadzieję, że opowiadanie Wam się podoba i do następnego :) 
Sassy




4 komentarze:

  1. Chyba najlepszy rozdział ever!!!! Genialny ten cały zakład, scena z Masonem, telefon od matki, akcja z policją po prostu idealny <3 Jak najszybciej musisz dodać kolejny rozdział, bo umrę z ciekawości! ;p Ten policjant był taki kochany, w ogóle ta cała scena przeurocza <3 Wydaje mi się, że Blaise zaczyna lubić Leslie ale nie dopuszcza do siebie tej myśli... Życzę weny, twoja największa fanka ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział G E N I A L N Y. Czytałam go na wosie jak robilismy ćwiczenia naocenei jak dostane zła ocenetoprzez ciebie XD jestem bardzo zadowolona z tego bloga, uwielbiam go czytać i nie sądziłam, że bedzie zachwycający i utrzymujący w napięciu! Oby tak dalej kochana, z niecierpliwością czekam na następny. Twoja wierna fanka numer one~Klaudia:*

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział, mega trzymał w napięciu!
    Czekam z niecierpliwością, wstawiaj następne ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział, przeczytałam pozostałe i bardzo mi się całość podoba! :)

    Liceum w Londynie. Ona i on. Dwa różne światy. Spotykają się przypadkiem. Nie pałają wzajemną sympatią. Czy zmuszeni do spędzania razem czasu w końcu się do siebie przekonają?

    WALK TO FOREVER

    OdpowiedzUsuń