poniedziałek, 16 maja 2016

Rozdział 6. "Pocałowałem ją tak, jakby świata miało nie być, bo miałem wrażenie, że jej się właśnie kończy."

   Mój bieg nie potrwał długo, zatrzymałam się i poczułam jak Justin, który za mną biegł nie zdążył się zatrzymać i jego ciało zderzyło się z moim.
   - Czym przyjechałeś? - zapytałam dysząc ciężko.
   - Samochodem, jest na parkingu obok szkoły.
   Zaczęłam biec w kierunku szkoły, na szczęście Justin zrobił to samo. Kiedy tylko dotarliśmy do samochodu ruszył z piskiem opon i teraz byłam mu naprawdę wdzięczna, za nieprzestrzeganie przepisów. Pokazywałam mu jak ma jechać i dotarliśmy tam w pięć minut. Zobaczyliśmy karetkę i zatrzymaliśmy się obok. Wypadłam z samochodu i wbiegłam pędem do kamienicy, przeskakiwałam po trzy schody o mało co nie wybijając sobie wszystkich zębów. Miałam wrażenie, że wszystko dzieję się obok mnie.
   Moja matka stała nad dwójką lekarzy reanimujących mojego ojca. Nie słyszałam co mówili, tak jakby wszystko było snem. Po chwili wyszli z ojcem na noszach. Matka złapała mnie za rękę i powiedziała, że pojedzie z nim. Nie pamiętam nawet, czy coś powiedziałam…
Stałam tam patrząc na drzwi jakąś godzinę… albo to było pięć minut. Sama nie wiem dlaczego byłam taka zszokowana, wiedziałam, że kiedyś to się stanie. Chyba po prostu nie przewidziałam, że to „kiedyś”, będzie dzisiaj.
   Stałabym tak dalej, gdybym nie poczuła dłoni na moim ramieniu. Zadrżałam pod wpływem jego dotyku. Zupełnie zapomniałam o jego obecności.
   - Leslie – szepnął mi do ucha. - Proszę, spójrz na mnie.

* z punktu widzenia Justina *

   - Leslie – szepnąłem jej do ucha. Nie chciałem jej denerwować. - Proszę, spójrz na mnie.
Szarpnęła się spychając moją rękę i stanęła do mnie przodem. Widziałem łzy próbujące wydostać się z jej oczu. Tak bardzo nie spodziewałem się tego widoku, że nie wiedziałem co zrobić.
   - Czego ode mnie chcesz Blaise? - W tamtym momencie, to że użyła mojego przezwiska wcale mi nie pomogło. Objęła się ramionami jakby było jej zimno. - To było to co chciałeś zobaczyć? Dlaczego, za każdym razem próbujesz za wszelką cenę dopiąć swojego? Psujesz wszystko co udało mi się zbudować… - Widać, że coraz bardziej się irytowała. - No powiedz! Odezwij się w końcu! Przyznaj, że właśnie do takiego stanu chciałeś mnie doprowadzić ty nadęty…
   Nie pozwoliłem jej dokończyć. Nie wiem co w tamtym momencie strzeliło mi do głowy. Po prostu przyciągnąłem ją do siebie, złapałem jej zapłakaną twarz w dłonie i pocałowałem ją tak, jakby świata miało nie być, bo miałem wrażenie, że jej się właśnie kończy. Nie wiedziałem tylko dlaczego mam ochotę go poskładać… Dla niej.
   Kiedy próbowała się ode mnie odsunąć, pozwoliłem jej na to tylko, żeby móc powiedzieć:
   - Proszę cię, nie rób tego. Nie odsuwaj się.
   Nie mogłem uwierzyć ale posłuchała mnie. Nie widziałem jej wyrazu twarzy bo cały czas miałem zamknięte oczy. Nie chciałem się do tego przyznać ale od dawna miałem ochotę zamknąć jej jadaczkę w taki właśnie sposób. Była irytująca, wkurzająca i… strasznie pociągająca. Nie mogłem nic na to poradzić, że czasami mam ochotę zerwać z niej ubranie na środku ulicy.
   Odsunęliśmy się od siebie i spojrzałem na nią, zastanawiając się co siedzi jej w głowie.
   - Chodź. - Wyciągnąłem rękę w jej stronę, a ona niepewnie podała mi swoją dłoń. - Znam miejsce, które poprawi ci trochę humor.
   Spojrzała na mnie zdziwiona, ale pozwoliła wyprowadzić się z tego domu. Zamknęła drzwi na klucz, a potem schowała go pod wycieraczką. Zaśmiałem się sam do siebie. Nie wiem, czy coś jeszcze mnie w niej zdziwi.

   Całą drogę siedziała z kolanami pod brodą. Patrzyła na ulicę i w ogóle się nie odzywała. Nie mogłem dłużej już tego znieść. Wolałem, żeby wydzierała się na mnie, wyzywała mnie i rzucała mi te swoje mordercze spojrzenia, niż to co widzę teraz.
   Wiedziałem, że nie mogę teraz pogarszać jej humoru, więc po prostu pogłośniłem piosenkę, która leciała w radiu. Oh Wonder – Drive, ta piosenka była smutna ale i jednocześnie widziałem, że Leslie się uśmiecha. Skoro nie psuła jej bardziej nastroju, to mogę ją zostawić.
   Byliśmy już prawie na miejscu, zaparkowałem samochód na parkingu obok plaży i wysiadłem z samochodu od razu kierując się do drzwi po drugiej stronie. Nawet nie drgnęła kiedy otworzyłem jej drzwi.
   - Jeśli nie wysiądziesz to sam cię wyciągnę – zaśmiałem się, żeby chociaż trochę rozładować atmosferę. Na pół sekundy mi się udało bo jej prawy kącik ust leciutko drgnął.
   Odpięła pas i wysiadła z samochodu stając obok mnie. Zamknąłem moje cudeńko i ruszyłem w kierunku naszego celu. Kiedy byliśmy już na miejscu, w końcu się odezwała.
   - Mówiłeś, że w trakcie poważnych rozmów, je się poważne żarcie, czyli Tacos. To znaczy, że teraz też będziemy poważnie rozmawiać? - zapytała, cały czas patrząc na budkę z jedzeniem.
   - Nie – zaśmiałem się. - Po prostu nie zawsze jestem dupkiem i pomyślałem, że chętnie coś zjesz.
   Wiedziałem, że mi nie ufa i w sumie jej się nie dziwiłem. Naprawdę chciałem być miły. Chciałem, żeby poczuła się lepiej.
   - Nie wzięłam torby – odparła cierpko.
   - I co z tego? - zapytałem, chociaż wiedziałem już co ma na myśli.
   - Nie mam pieniędzy…
   Wyciągnąłem kupkę banknotów z kieszeni i pokazałem jej.
   - Nie obchodzą mnie twoje pieniądze, ja cię tu zabrałem i ja zapłacę.
   Kiedy już kupiliśmy jedzenie, usiedliśmy na murku tak jak ostatnio. Dzięki temu widzieliśmy całą plażę i słońce chowające się powoli za oceanem. Leslie patrzyła gdzieś w przestrzeń. Teraz patrząc w jej oczy pierwszy raz zobaczyłem małą, zagubioną dziewczynkę. Jadła powoli, przeżuwając dokładnie każdy kęs. Myślała pewnie o ojcu, a ja nie wiedziałem co o tym myśleć. W jej domu na wejściu dało się wyczuć wódkę, zastanawiam się jak jest u niej w pokoju. Byłem strasznie ciekawy co ona jeszcze ukrywa.
   - Dlaczego to robisz? - zapytała cicho. Przez chwilę miałem wrażenie, że tylko wydawało mi się, że coś mówiła ale kiedy na mnie spojrzała, wiedziałem, że naprawdę się odezwała.
   - Co masz na myśli? Przecież niczego teraz nie zrobiłem.
   Nie wiedziałem co ma na myśli, przecież nie zachowywałem się jak dupek. Starłem się otwierać gębę tylko wtedy, kiedy to konieczne.
   -
Nie – zaprzeczyła, potrząsając głową. - Chodzi mi o to dlaczego za mną poszedłeś? Dlaczego zabrałeś mnie tutaj? Spodziewałam się czegoś innego…
   - Czego? - zapytałem głupio, wpatrując się w to jak powoli je Tacos.
   - Nie wiem. Pewnie, czegoś w stylu Justina Biebera? - zapytała jakby samą siebie. I cóż miała rację i nie mogłem temu zaprzeczyć. Nagle byłem dla niej miły, a to zdarzało się naprawdę rzadko, odkąd się poznaliśmy.
   - Nie mam ochoty się dzisiaj kłócić – odparłem. - Jedz. - Wskazałem palcem na końcówkę jej Tacos, a ona się uśmiechnęła.
   - Dobrze, tato – zaśmiała się.
   - Dla ciebie Panie tato – parsknąłem.
   W momencie posmutniała, uzmysłowiłem sobie, że sama weszła na delikatny temat.
   - Nie martw się. - Trąciłem ją ramieniem, żeby wydobyć z niej jakąś reakcję.
   - Nie martwię, sama nie wiem, co mam o tym myśleć.
   Siedzieliśmy w ciszy jeszcze długą chwilę. Sam czułem się jak zagubione dziecko, nie do końca wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Zgarnąłem włosy do tyłu i spojrzałem na nią.
   - Obiecaj mi, że nie powiesz nikomu o tym co się stało – szepnęła również mi się przypatrując.
   Spoglądając w jej niebieskie tęczówki, nie miałem wyjścia jak po prostu odpowiedzieć krótkie:
   - Obiecuje.

* z punktu widzenia Leslie *

   Po godzinie, gdy słońce zdążyło się ukryć przed tym przed, czym ja nie zdołam, poprosiłam Justina, żeby zawiózł mnie do domu. Nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział gdzie mieszkam, jednak coraz trudniej trzymać mi wszystko w ukryciu przed Justinem.
   Przez to całe zamieszanie nie powiedziałam mu nic o Jordanie. Tak naprawdę to nie miałam mu co powiedzieć. Pomijając imię, nie zdradził mi na temat Justina nic więcej. Mam nadzieję, że jak wróci do miasta, będziemy mogli się spotkać…
   - Leslie? - usłyszałam głos po mojej lewej stronie. - Już jesteśmy. - Justin odparł cierpko i odwrócił się w moją stronę. Byłam tak zamyślona, że nie odezwałam się całą drogę, ani słowem.
   Otworzyłam drzwi i wytoczyłam się z auta resztkami sił. Zniżyłam się trochę, żeby spojrzeć mu w twarz.
   - Dziękuję – rzuciłam.
   - Za co? - zapytał wychylając się, żeby lepiej mnie widzieć. Moje kąciki lekko drgnęły ku górze, gdy pomyślałam o tym jak mnie pocałował.
   - Za Tacos. - Wystawiłam mu język, uśmiechnęłam się i trzasnęłam drzwiami pasażera, tak jakby mój ojciec nie umierał teraz w szpitalu. Starałam się utrzymać dzisiaj moją maskę wrednej suki. Niestety przez to, że wszystko stało się tak nagle… Sytuacja z Masonem, kłótnia z Justinem, telefon od matki, ojciec. Nie wiedziałam co robić i emocje mi puściły. Było mi wstyd, że widział mnie w takim stanie, że widział jak płaczę. Miałam nadzieję, że cała ta sytuacja zostanie pomiędzy nami. Gdyby ktoś w szkole się o tym dowiedział byłabym skończona. Morgan i Bethany na pewno by to wykorzystały.
   Usłyszałam szczęk kluczy w drzwiach i spojrzałam na zegarek. Jest już po jedenastej.
   - I co? - zapytałam, starając się wyglądać jakby to nie było nic istotnego. Jednak mój szybki krok mnie zdradził.
   - Żyję… - odetchnęła i rzuciła klucze na szafkę w korytarzu. - Będzie musiał tam zostać dopóki się nie wybudzi.
   Po tym zrozumiałam wszystko, ojciec musi być w śpiączce. Raczej więcej na ten czas się od niej nie dowiem. Matka potarła zmęczoną twarz i ruszyła do kuchni. Pewnie teraz się najebie na jego cześć. Prychnęłam tylko i wróciłam do swojego pokoju. Gdy już zmyłam resztki makijażu i wzięłam prysznic schowałam się pod kołdrę. Podłączyłam słuchawki do mojego telefonu i puściłam muzykę. Leciało akurat Cry Baby – Melanie Martinez. Przytłaczało mnie to jak bardzo ta piosenka mówi o mnie.

     You try to explain
     But before you can start
     Those cry baby tears
     Come out of the dark

     Someone's turning the handle
     To that faucet in your eyes
     They're pouring out
     Where everyone can see them*

   Śpiewałam cicho, starając się nie być za głośno. Każde słowo trafiało do mnie z podwojoną siłą.   Uwielbiałam tą piosenkę ale do dzisiejszego dnia nie skupiałam się na tekście. Byłam teraz jak taka beksa, której łzy wypływają na zewnątrz i każdy może je zobaczyć. Nie chciałam taka być, musiałam być silna.
   Parę łez spłynęło mi po policzku, a ja już w myślach zaczęłam wyzywać się od najgorszych. Przecież od zawsze nam mówili, że nie można płakać. Płakanie było dla osób słabych, a ja na pewno taka nie byłam. Zresztą dlaczego miałabym opłakiwać kogoś, kto prawdopodobnie nie pamięta jak mam na imię? Zamknęłam oczy i chcąc wymazać obraz całującego mnie Justina próbowałam zasnąć.

   Widząc swoją opuchniętą twarz rano, nałożyłam podwójny makijaż. Mam nadzieję, że mnie nie złapią obrońcy praw zwierząt, bo dzisiaj naprawdę wyglądałam jak panda… Zjadłam kanapkę na śniadanie co było dla mnie nie lada wyczynem. Jest sobota, a ja dzisiaj będę leżeć w domu i patrzeć w sufit, reasumując świetny plan.
   Przez cały weekend nie dostałyśmy większych wieści na temat ojca. Matka, gdy rano trzeźwiała sama go odwiedzała. Nie chciałam go widzieć, starczała mi informacja, że żyje.
   Może i byłam okropną córką ale on też był koszmarnym ojcem. Nie do końca wiedziałam co czuję. Nie było mi przykro, byłam bardziej wstrząśnięta samym faktem. Wiedziałam, że to dopiero początek tego co chcę przynieść mi życie. Jak dotąd nie było zbyt wesoło, więc nie spodziewam się cudów…
Wieczorem w niedziele zadzwoniła do mnie Mich. Nie brzmiała zbyt pozytywnie, a gdy zapytałam, czy coś się stało, zmieniała temat. Postanowiłam, że nie będę na nią naciskać, ale zapytam o to znowu w szkole.
   Jak w każdy poniedziałkowy poranek podniesienie się z łóżka stanowiło dla mnie nie lada wyzwanie. Wyciągnęłam jednego papierosa z paczki, którą wczoraj kupiłam i stając obok okna, mocno się zaciągnęłam. To był mój jedyny ratunek, żeby jakoś przetrwać kolejne dni...

   - Siema – rzuciłam, wyrzucając peta na ziemię przygniatając go butem. Od godziny paliłam już trzeciego papierosa.
   - Siemka, poczęstujesz nas? - zapytała Mich uśmiechając się jak to ona.
  Wyciągnęłam paczkę w jej kierunku i wyciągnęła jednego. Skierowałam rękę w kierunku chłopaków i oni też wyciągnęli po jednym. Starałam się nie patrzeć na Masona za wszelką cenę.    Musiałam naprawić tą sytuację ale teraz nie miałam ochoty na konfrontację z nim. To by było za dużo jak na tak krótki czas.
   Kiedy skończyliśmy palić i ruszyliśmy do budynku szkoły Justin przytrzymał mnie dyskretnie za rękaw koszulki i szepnął:
   - Naprawię to.
   Spojrzałam na niego zdezorientowana, a ten pochylił się do mnie jeszcze raz.
   - Sytuację z Masonem.
   Kiwnęłam tylko głową na zgodę. Wątpiłam, że wszystko nagle będzie dobrze. Pewnie pomyślał, że jestem jakąś cnotką niewydymką albo, że mi się nie podoba. Chociaż to facet, nie wiadomo co on może pomyśleć.
   Westchnęłam tylko na samą myśl, że Justin może to spieprzyć jeszcze bardziej.

* z punktu widzenia Justina *

   Nie wiedziałem jeszcze, kurwa jak ale musiałem naprawić relację tej łajzy z Leslie. Życie to istna patologia, najpierw ją całuję, a potem muszę ją godzić z moim kumplem…
   Szliśmy na kolejną lekcję, a gdy zobaczyłem rude włosy obok mnie i usłyszałem piskliwy głos Morgan przeszły mnie ciarki.
   - Hej, Blaise! Co tam kociaku? - zapytała, odsłaniając już i tak wielki dekolt.
   - Świetnie, dzięki, że pytasz kociaku – parsknąłem i ignorując ją udałem się dalej za Masonem.
   - Ej stary musimy pogadać – rzuciłem i pociągnąłem go w jeden z mniej zaludnionych korytarzy.
   Potarłem dłonią o dłoń tak jakbym miał się rozgrzać i wziąłem głęboki oddech. Nie mam pojęcia jak zacząć.
   - Jak tam z Leslie? - zapytałem, rozpoczynając w najgorszy możliwy sposób.
   Ten tylko skrzywił się trochę i wzruszył ramionami.
   - Właściwie to srak. Ostatnio prawie bym ją zaliczył, a ona uciekła mi sprzed nosa. Serio, laska nie ma pojęcia co straciła – westchnął i przewrócił oczami, uśmiechając się przy tym chytrze.
   - Rozumiem, że następna do kolekcji? - zapytałem śmiejąc się ale wewnętrznie chciałem go zabić jeśli jego odpowiedź będzie twierdząca.
   - Może następnym razem uda mi się ją zaliczyć, zobaczymy. Zresztą mówiła ci coś?
   Spojrzałem na niego i pomyślałem, że mam ochotę go zajebać. Kurwa, czy on nie wie co to solidarność? Chociaż w małym stopniu.
   - Tak mówiła – odparłem. - Powiedziała mi, że wcale jej się już tak nie podobasz, czy coś takiego. Wiesz jak to dziewczyny.
   Wyglądał na zdziwionego ale nie specjalnie zranionego. Miał za duże ego. Dobrze wiedział jak wygląda. Odkąd chodzimy tutaj do szkoły każda laska próbuje zwrócić naszą uwagę. Rozpinając bardziej bluzkę lub wypinając się jak nienormalna, sięgając po długopis, który ponoć przez przypadek jej upadł. To było dość zabawne naprawdę, niech Mason robi z tymi laskami co chce ale kurwa z Leslie i Mich trzymaliśmy się od początku roku.
   - Dzięki stary, że mi o tym powiedziałeś. - Poklepał mnie po plecach. - Tak to dalej bym się za nią uganiał – parsknął śmiechem i pociągnął mnie w stronę klasy.
   Nie miałem poczucia winy, że go okłamałem. Leslie powinna mi być wdzięczna.

* z punktu widzenia Leslie *

   Dzisiaj lekcję dłużyły się w nieskończoność, żeby tego było mało zapowiedzieli nam dwa sprawdziany. Po prostu cudownie… Wzięłam podręczniki z szafki, których będę potrzebować, żeby chociaż poudawać, że się uczę. Chwyciłam torbę z podłogi i poszłam na stołówkę. Usiadłam obok Mich, a na przeciwko nas po chwili usiadł Justin.
   - Gdzie jest Mason? - zapytała Mich grzebiąc widelcem w swojej sałatce. Muszę z nią koniecznie pogadać.
   - Wyrywa jakąś kizie. - Wskazał głową na jeden ze stolików po naszej prawej stronie, a moja głowa automatycznie się uniosła.
   Nie mogłam w to uwierzyć. Siedział na blacie stolika, pochylając się ku jakiejś chichoczącej brunetce. Naprawdę? Już? Jaki chuj.
   Mich o dziwo nie była zbytnio zdziwiona, tylko spojrzała na mnie współczująco. Chwyciła moją dłoń pod stołem, a Justin patrzył na nas spod przymrużonych powiek. Uśmiechnęłam się tylko do nich i wzruszyłam ramionami. Musiałam pogadać z blondasem, przecież dzisiaj powiedział, że to naprawi.
   Najgorsze w tym wszystkim było to, że ludzie patrzyli na mnie wzrokiem mówiącym: „O patrzcie ktoś ukradł naszej Leslie chłoptasia”. Zajebiście.
   Dzisiejszego dnia, Mason już się do nas nie dosiadł, co wcale mnie nie zdziwiło. Starałam się ignorować rodzącą się myśl w mojej głowie, że znowu ktoś mnie zastępuję i znowu jestem gorsza od wszystkich. Przecież, t y taka nie jesteś Leslie Bennet! Weź się w garść! - skarciłam się w myślach i cicho westchnęłam do siebie.
   Po lekcjach pożegnałyśmy się z chłopakami i zostałyśmy same przed szkołą.
   - Na pewno wszystko w porządku Mich? - zapytałam na tyle cicho, żeby nikt nic nie usłyszał. Wiem, że nie jestem najlepszą przyjaciółką na świecie ale możesz mi powiedzieć.
   O dziwo naprawdę chciałam jej pomóc. Ona jako jedyna się mną interesowała, mogłam jej się zawsze odwdzięczyć.
   Założyła swoje kasztanowe włosy za ucho i spojrzała na mnie unosząc oczy bo była ode mnie niższa o dziesięć centymetrów.
   - Tak wszystko okay. Zadzwonię do ciebie dzisiaj wieczorem, dobrze? - zapytała i uśmiechnęła się nieszczerze.
   - Jasne, dobrze wiesz, że możesz dzwonić kiedy chcesz – odparłam i przytuliłam ją. Gdy już się pożegnałyśmy rozeszłyśmy się do domu.
   Dzisiaj po szkole nie mieliśmy nic w planach bo jutro ja i Mich idziemy na wieczorny mecz chłopaków. Oni dzisiaj mają trening, więc jakakolwiek impreza odpada. Nadrobimy zapewne w weekend.

   Po drodze do domu kupiłam sobie kebaba, zostało mi tyle pieniędzy, że mogłam sobie na to pozwolić. Kiedy wzięłam pierwszy kęs, przyłapałam się na tym, że pomyślałam, że Tacos jest o wiele lepsze. Ignorując moje chore myśli, weszłam do domu i wyciągnęłam książki. W sumie i tak nie miałam lepszych rzeczy do roboty. Jedyny telewizor w domu jest w salonie, a nie bardzo chcę tam siedzieć. Wolę swoją przestrzeń.
   Wyciągnęłam pierwszą lepszą kopertę z szuflady i napisałam na niej „LAPTOP/TELEFON”. Miałam nadzieję, że uzbieram na jedno albo drugie do ukończenia osiemnastki. Schowałam kopertę do szafki nocnej i otworzyłam książkę z biologii.
   Na moje szczęście wieczorem zadzwoniła Mich, tak jak mi to obiecała w szkole. Uśmiechnęłam się do telefonu i przejechałam palcem po ekranie.
   - No siemka – powiedziałam do telefonu, opierając się o wezgłowie łóżka.
   - Hej – odparła flegmatycznie. - Musimy pogadać… - Niepewność w jej głosie zaczęła mnie lekko przerażać. - Ale nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby gadać o tym przez telefon… Możemy spotkać się w centrum, w Starbucksie za pół godziny?
   - Pewnie, to do zobaczenia – odpowiedziałam, rozłączyłam się i zaczęłam ogarniać się do wyjścia. Byłam trochę przerażona tym co może mi powiedzieć.
   Na miejsce dotarłam przed Mich, więc zajęłam nam stolik przy oknie w samym rogu sali, żebyśmy mogły swobodnie porozmawiać. Michaela weszła po pięciu minutach pomachała mi i pokazała ręką, że idzie jeszcze zamówić sobie kawę. Po chwili wróciła z kubkiem, prawdopodobnie latte, w ręce.     Westchnęła opadając na krzesło. Miała włosy związane w kucyk co było rzadkością.
   - Nie wiem od czego zacząć Les – rzuciła. - Sama widziałaś jak dzisiaj zachowywał się Mason. - Spojrzała na już prawie niewidoczne słońce na horyzoncie i objęła kubek obiema dłońmi. - Dzisiaj, w każdy możliwym momencie się do mnie przystawiał. Na korytarzu złapał mnie i pocałował, nie miałam pojęcia co robić. Odepchnęłam go i powiedziałam mu, że przecież on już kręci z tobą. On tylko się zaśmiał i powiedział, że to skończony temat.
   Moją pierwszą myślą oprócz „Ale z niego skończony kretyn”, było jeszcze „Widzisz Leslie następny do kolekcji tych, którzy uważają, że jesteś do dupy”. Zirytowało mnie to. Nie tylko przez sam fakt, że już zarywa do innych lasek ale to, że miesza do tego Mich. Dobrze wie, że się przyjaźnimy. Do czego on kurwa zmierza?
   - Leslie? - zapytała, wyrywając mnie z zamyśleń.
   - Przepraszam, po prostu nie mam pojęcia do czego ten dupek zmierza…
   - Pokłóciliście się ostatnio albo coś? - zapytała ostrożnie.
   Nie odpowiedziałam jej. Co miałam jej powiedzieć? Będzie wściekła, że założyłam się z Justinem o takie coś. Kurwa, trudno. Raz kozie śmierć.
   - Założyłam się z Justinem o to, że prześpię się z Masonem… - przyznałam się.
   Ona tylko rozdziawiła usta i otworzyła szeroko oczy.
   - Że co?! Rozumiem, że tego nie zrobiłaś... i co teraz?
   Wytłumaczyłam jej całą sytuację, opowiedziałam o tym, że Justin chciał się dowiedzieć o czym gadałam z Jordanem i o tym, że jak przegra miał mi dać pieniądze.
   - W sumie jest jeszcze jedna rzecz, którą muszę ci powiedzieć. Masz prawo być na mnie zła ale widziałam się w piątek z Justinem.
   Przymrużyła oczy ale nie zaczęła się na mnie drzeć to dobry znak.
   - I? - zapytała podejrzliwie.
   - I zadzwoniła moja matka, mój ojciec trafił do szpitala, no ale nieważne. - Powiedziałam jakby to nie miało żadnego znaczenia. - Zawiózł mnie do domu i…
   Spojrzała na mnie wyczekująco.
   - Po prostu odwiózł mnie i potem karetka zabrała mojego ojca.
   - Strasznie mi przykro Leslie. Nie musisz się obwiniać, że Justin cię odwiózł. Może dzięki niemu twój ojciec nadal żyje – odparła cierpko, jakby sama siebie chciała o tym przekonać. Słyszałam w jej głosie prawdziwe współczucie ale kiedy położyła dłoń na mojej, szybko ją wysunęłam i uśmiechnęłam się. Nie mogłam jej jeszcze powiedzieć, że Justin mnie pocałował. Nie będę psuć ich relacji. To i tak nigdy więcej się nie powtórzy.
   - Wszystko w porządku naprawdę. Nie wiem co mam myśleć o Masonie – żachnęłam. - Skończony z niego dupek.
   Mich zaśmiała się tylko i pokiwała twierdząco głową.
   - Olej go! Jutro idziemy na mecz i tam na pewno znajdziesz jakieś ciasteczko – pisnęła entuzjastycznie i klasnęła w dłonie.
   Uśmiechnęłam się szeroko, uwielbiałam to w niej. W jednej chwili potrafiła pić i ćpać, a potem nagle klaskała w dłonie jak mała dziewczynka. Drugiego takiego wybryku natury nie znajdę – zaśmiałam się w myślach.
   - Wyruszam na łowy – zaśmiałam się z nią i ukradłam jej kubek z kawą, pociągając długi łyk.

   - Już nie mogę się doczekać – zaświergotała Mich i mocniej chwyciła mnie za dłoń.
   Obie miałyśmy na sobie długie cardigany, bo mecz rozpoczynał się punkt osiemnasta, a już o tej porze było wystarczająco zimno. Jest już końcówka października, więc teraz nie będzie już cieplej.
   - Rozumiem, że liczysz na to, że ściągną koszulki? - zapytałam ciągnąc ją za rękę na trybuny.
   - Na meczu raczej nie ściągną – zasmuciła się, a ja parsknęłam śmiechem.
   - Zapytaj Justina po meczu, czy może nie zrobi ci striptizu.
   Przestałam się z niej nabijać bo mecz miał się za chwilę zacząć. Patrzyłyśmy jak kopią piłkę jeden do drugiego. W połowie meczu był remis, razem z Mich trzymałyśmy kciuki, żeby udało im się wygrać. Piszczałyśmy i śmiałyśmy się na zmianę. W ostatniej minucie meczu, Justin rzucił się do przodu i jednym celnym strzałem posłał piłkę do bramki.
   Zaczęłyśmy z Mich wrzeszczeć i skakać ze szczęścia, nie zważając na to, że prawdopodobnie wyglądamy jak idiotki.
   Gdy ludzie się trochę rozeszli, poszłyśmy pod szatnie chłopaków.
   - Pogadasz z nim dzisiaj? - zapytała Mich wskazując głową drzwi.
   - Nie mam wyboru – westchnęłam i oparłam głowę o ścianę.
   Wczoraj w kawiarni stwierdziłyśmy, że dzisiaj po meczu muszę pogadać z Justinem o Masonie. Ciężko było mi unikać tego tematu z flirtującym kutasem po lewej i podejrzanym Blaise'em po prawej.
   Kiedy w końcu drzwi szatni się otworzyły Mich rzuciła się na Justina, wieszając się mu na szyję. Zobaczyłam jak całuję go w usta i kiedy blondas spojrzał na mnie z przymrużonych powiek, odwróciłam wzrok. Mason stał obok mnie i patrzył na moją reakcję.
   - Niezły mecz – rzuciłam do niego. - Świetnie graliście.
   Mason uśmiechnął się pod nosem i objął mnie ramieniem jak kumpla z drużyny. Super, jest coraz ciekawiej.
   - Staram się, Kwiatuszku.
   - Kwiatuszku? - parsknęłam zdejmując jego rękę z ramion.
   Zignorowałam jego urażoną minę i ruszyłam do przodu. Dzisiaj szliśmy do pubu parę przecznic od szkoły. Stwierdziliśmy, że opijemy wygraną.
   Gdy już tam dostaliśmy, wybraliśmy lożę i rozsiedliśmy się na kanapie. Zamówiliśmy litr wódki. Nikt tutaj nie sprawdzał dokumentów, dlatego też tak dużo ludzi tutaj przychodzi. Na wejście wypiłam dwa kieliszki czystej, musiałam się jakoś przygotować na tą rozmowę. Kiedy już wydawało mi się, że jestem gotowa odezwałam się:
   - Justin idziesz zapalić? - zapytałam, patrząc porozumiewawczo na Mich. Ona wypchnęła go z loży, żeby ruszył tyłek.
   - Jasne – parsknął, patrząc z rozbawieniem na Mich, która używa bicepsów, których nie ma.
   Nagle Mason podniósł się z miejsca i o mało co nie popsuł mojego planu.
   - Pójdę z wami.
   - O nie, nie, nie – zatrzymała go Mich. - Idziesz ze mną zatańczyć. - Uśmiechnęła się do niego kokieteryjnie i pociągnęła go na parkiet.
   Zaśmialiśmy się i wyszliśmy z klubu. Wyciągnął fajki i podał mi jedną od razu ją odpalając.
   - Dzięki – odparłam i mocno się zaciągnęłam. - Gadałeś z Masonem?
   Justin zastygł z papierosem przy ustach. Wyglądał tak strasznie seksownie ale nie mogłam o tym teraz myśleć. Uśmiechnął się pod nosem i wzruszył ramionami.
   - No może i gadałem…
   - Co ci powiedział? - zapytałam zirytowana jego dziwnym zachowaniem.
   - Że nie dałaś mu się zerżnąć – parsknął, dmuchając mi dymem w twarz.
   - Jesteś skończonym dupkiem – warknęłam.
   Miałam już odejść ale złapał mnie za ramię.
   - Nie rozumiesz? - zapytał tak jakby to była moja wina. - Chciał cię tylko zaliczyć nic więcej.
   Spojrzałam na niego i wiedziałam, że coś mi nie gra.
   - Co ty mu powiedziałeś? - Kiedy nic nie odpowiedział, zaczęło się we mnie gotować. - Justin, kurwa mów mi co mu powiedziałeś!
   - Powiedziałem, że masz na niego wyjebane i tyle! Jak chcesz to mogę tam wrócić i powiedzieć mu, że chętnie dasz mu teraz dupy.
   - Miałeś poprawić nasze relacje, a nie je do końca spieprzyć! - Popchnęłam go, opierając obie dłonie na jego klatce piersiowej. Praktycznie nie drgnął. - Czego ty ode mnie chcesz? - warknęłam.
   - Uspokój się Leslie i tyle.
   - I tyle? - zapytałam kpiącym głosem. - To wszystko przez ciebie! I ten twój durny zakład. Mam tego dość rozumiesz? Ciebie i tych twoich gierek. Zresztą nie chcesz, żeby twój kumpel zaliczył? – zapytałam kpiąco.
   - Co ty kurwa bredzisz – wycedził przez zęby i chwycił moje ręce mocniej za nadgarstki. Coraz bardziej się irytował i widziałam w jego oczach narastający gniew. To była czysta dzikość. Jego palce tak mocno zacisnęły się na moich rękach, że aż zaskomlałam z bólu.
   - Justin – jęknęłam. - Proszę cię puść mnie.
   Nagle jakby wybudzając się z transu, odskoczył ode mnie.
   - Leslie, prze…
   - Nie zbliżaj się do mnie – przerwałam mu. - Przeproś ode mnie Mich – rzuciłam i pobiegłam ile siły w nogach. Nie chciałam go już widzieć, nie chciałam widzieć już kogokolwiek. Nienawidzę go, po prostu go nienawidzę. Obraz zasłoniły mi łzy zbierające się w moich oczach. Było na tyle późno, że było słychać tylko odgłos moich trampek uderzających o chodnik.
   Zatrzymałam się i spojrzałam za siebie. Na szczęście za mną nie biegł. Oparłam ręce o uda i dyszałam ciężko, zmęczona biegiem. Kiedy już chwilę odpoczęłam, otarłam łzy i ruszyłam dalej. Nie zrobiłam może dwóch kroków, gdy poczułam rękę na moich ustach.
   Zaczęłam panicznie wierzgać nogami i krzyczeć, próbując ugryźć napastnika w rękę. Nic z tego, był zbyt silny. Po chwili rozluźnił uścisk i obrócił mnie do siebie.
   - Jordan?!
* Próbujesz to wyjaśnić
   Ale zanim zdążysz zacząć
   Te dziecięce łzy
   Wyłaniają się z ciemności
   Ktoś odkręca
   Korek w twoich oczach
   Wypływają na zewnątrz
   Gdzie każdy może je zobaczyć

Fragment piosenki "Cry Baby" - Melanie Martinez 
________
   Tak wiem, rozdziału nie było lata świetlne za co baaaardzo Was przepraszam. Egzaminy gimnazjalne i prywatne sprawy trochę zbiły mnie z pantałyku... Mam nadzieję, że ktoś z Was tu jeszcze został. :)
   Ten rozdział jest dość inny... Tak mi się, w każdym razie wydaję. Piszcie w komentarzach swoje odczucia a propos Blaise'a i całej tej sprawy. Mam nadzieję, że Was nie zanudzam.
   Przepraszam za wszelkie błędy! Dziękuję jeśli przeczytałeś tą notkę pod rozdziałem!
   PS. Przepraszam Was jeszcze raz za to, że tak długo mnie nie było... 
Sassy

















wtorek, 12 kwietnia 2016

Rozdział 5. "To było dziwne, być tak blisko niej, bez chęci mordu."

   Przetarłam ręką oczy i mało atrakcyjnie ziewnęłam. Spojrzałam na telefon. Była już dwunasta trzydzieści. Przydałoby się wstać… Zaczęłam grzebać w kontaktach i znalazłam Jordana. Trudno mi to przyznać sama przed sobą, ale dobrze wiem, że chciałam ten numer tylko dlatego, żeby dowiedzieć się czegoś o JUSTINIE.
   Naciskał na mnie, żeby dowiedzieć się prawdy o tym, że moja matka tańczy w klubie, ale jak on nas oszukuję to jest dobrze? Okay, może trochę przesadzam. Równie dobrze mogłam słuchać jak nauczyciel sprawdza obecność ale on jest drugi na liście, więc się nie skupiam. To początek lekcji, halo, przecież nikt nie jest wtedy skupiony…
   Jestem ciekawa co go łączy z Jordanem. Wczoraj jak nas zobaczył widziałam jak szykuje w głowie tortury dla naszej dwójki. Za to ja, żeby zrobić mu na złość spędziłam z nim resztę wieczoru. Tak jestem głupia, mogłam siedzieć z Masonem, ale on też znalazł sobie towarzystwo – albo to, towarzystwo znalazło jego. Ruda małpa, z którą tak się uwielbiam złapała go w swoje sidła i nie miała ochoty wypuścić. Wiedziała, że mnie wkurzy. Niestety – nie udało jej się. Byłam zbyt ciekawa co łączy Blaise'a z Jordanem. Znaczy, Justinem - chyba się nie oduczę.
   Na moje nieszczęście Jordan nie jest taki głupi i skutecznie mnie upił. W takim stanie raczej niczego z niego nie wyciągnęłam… W każdym razie, słabo to pamiętam. Dobrze, że odwiózł mnie do domu. Dokładnie ulicę dalej, nie chciałam, żeby wiedział gdzie mieszkam.
   Jeszcze w tą koszmarną niedzielę, nie wiedziałam co czeka mnie w poniedziałek. I że to nie ma nic wspólnego z Justinem…

   Zwlokłam się z łóżka, pełna chęci. Żartowałam. O dziwo – może to zabrzmi specyficznie ale trudno – zrobiłam wczoraj wszystkie możliwe zadania i nawet przeczytałam temat z biologii. Przypomniało mi się, że mamy kartkówkę, więc postanowiłam, że przez chwilę będę inteligentna i odpowiedzialna.
Ubrałam moje czerwone converse'y, chwyciłam torbę, która leżała na ziemi i wyszłam z domu. Mich stała już, przed wejściem do szkoły i gdy tylko mnie zobaczyła zaczęła iść w moją stronę.
   - Leslie Bennet, musisz powiedzieć mi wszystko! - żachnęła i złapała mnie pod ramię. - Także, słucham.
   - Naprawdę? - westchnęłam. - Teraz będziesz mi robić wywiad?
   - Tak, będę. Ponieważ przez ciebie, Blaise miał zły humor przez resztę imprezy.
   - Justin – rzuciłam.
   - Co? - zapytała skonsternowana. - Jaki Justin?
   - Blaise , tak naprawdę nazywa się Justin. - Powiedziałam jej prawdę i miałam nadzieję, że stanie po mojej stronie.
   - Może to jest jego przezwisko? I po prostu nie lubi swojego imienia? - Ta, jednak nie będzie po mojej stronie. Od razu musiała, zacząć go bronić.
   - Cały czas nas kłamał i dowiedziałam się tego, od przystojnego typa, z którym lał się Justin.
   - Jedyne z czym się zgodzę to, to, że jest przystojnym typem. Ale nie podoba mi się – odparła krzyżując ręce na piersi. - Jest jakiś podejrzany.
   Nie bardzo wiedziałam co jej odpowiedzieć. Rzeczywiście, nie znałam go i raczej mało mogłam powiedzieć na jego temat. Ale z chęcią dowiedziałabym się trochę więcej rzeczy, a propos tego blond szajbusa.
   O wilku mowa. Naprzeciwko nas Justin i Mason stali oparci o szafki. Ten kretyn ma okulary przeciwsłoneczne w pomieszczeniu. Może zasłania podbite oko, które podbił mu Jordan. Ściągnął okulary jak tylko nas zobaczył. Niestety, jego twarz była idealna jak zawsze, nie licząc małego skaleczenia na ustach. Zaraz. STOP. Nie, nie, nie. Jego twarz nigdy nie jest idealna. Usta wykrzywiły mu się, w nieprzyjemnym grymasie. Chyba nie cieszy się, że mnie widzi.
   - Cześć, jak tam po wczoraj? - zapytała entuzjastycznie Mich chłopaków.
   - No, końcówka imprezy była naprawdę interesująca – parsknął Mason.
   Chciał mnie wkurzyć, byłam tego pewna. Patrzył na mnie wyzywająco, od razu sugerując mi, że pieprzył się z rudą, pizdą, czyli Morgan. Świetnie. Skoro tak się bawimy, nie ma sprawy.
   - Jak tam BLAISE – dałam nacisk na jego „niby” imię. - Jak po wczorajszej zabawie z Jordanem? Bo mi się bardzo podobało. - Tutaj spojrzałam wyzywająco na Masona. Oko za oko, ząb za ząb, przystojny ciulu.
   - Ledwo się odezwałaś, a już mnie irytujesz – warknął Justin. - Jeśli coś ci nie pasuje to spierdalaj.
   Spojrzałam na niego i ledwo mogłam uwierzyć, że to on przede mną stoi.
   - Jak sobie, kurwa książę życzy. Nie mam zamiaru siedzieć tutaj z takim palantem jak ty. Pierdol się... Justin.
   Zobaczyłam jak jego oczy się rozszerzają, gdy tylko usłyszał swoje imię z moich ust. Słyszałam szepty ludzi na korytarzu. Pokazałam mu środkowy palec i już nie patrząc na nikogo, skierowałam się w stronę mojej klasy. Byłam wkurwiona na nich wszystkich. Mich bo jest zapatrzona w tego kutafona, Mason bo bzyka się z Morgan, a Blaise to po prostu Justin.
   Wiem, że w sprawie Masona nie byłam święta, ale ja nawet nie dotknęłam Jordana małym palcem. Byłam niesamowicie poirytowana całą sytuacją. Poirytowana i głodna. Zagryzłam zęby i ignorując ciekawskie spojrzenia tego niżu społecznego, zajęłam miejsce z tyłu klasy.

Z punktu widzenia Justina

   Nie umiałem opisać słowami jak bardzo wkurwiony na nią byłem. Skąd ona wie jak mam na imię? Za każdym razem idę do nauczycieli i mówię, że skoro już nie chcą zmienić mi imienia w dzienniku, to niech chociaż czytają Blaise.
   Na każdej lekcji zirytowany podrygiwałem nerwowo na krześle. Wszyscy gapili się na mnie jak na psychicznie chorego. Nie mogłem zrozumieć tej laski, naprawdę. Wszystko co robi, jest nie tak, jak trzeba.
   Kiedy w końcu dzwoni dzwonek, oddycham z ulgą i wychodzę pierwszy z sali. Musiałem się czegoś napić. Skierowałem się do automatów ustawionych na końcu korytarza. Wyciągnąłem portfel i już miałem szukać drobnych, kiedy zobaczyłem platynowe blond włosy do pasa. Ręce jej się trzęsły i nerwowo przeszukiwała plecak. Czego szukała? Pieniędzy? Ostatnio widziałem cię z kupą szmalu – dogryzłem jej w myślach.
   Miałem się już odezwać ale nagle wyciągnęła telefon i patrzyła na niego dłuższą chwilę. Po walce z samą sobą w jej głowie, w końcu przyłożyła telefon do ucha.
   - Potrzebuję pieniędzy – powiedziała cicho. Słuchała chwilę co mówi osoba po drugiej stronie linii i znowu się odezwała:
   - Nie, naprawdę ich potrzebuję. Po prostu dasz mi ten pieprzony szmal, czy nie? - warknęła. - Dzięki, przyjdę dzisiaj do ciebie do pracy.
   Na sto procent rozmawiała ze swoją matką. Świetnie Leslie, spodziewaj się odwiedzin…

   Mamy teraz francuski, więc mogę się domyślać, że znowu za chwilę ja zobaczę. Cudownie. Wyłudzaczka pieniędzy, pewnie wyda to wszystko na dragi i wódę.
   Kiedy weszła, nawet nie zwróciła na mnie uwagi, patrzyła w jeden punkt. Miałem wrażenie, że się przewróci jak siadała na swoim miejscu. Zabiłem to uczucie, które rodziło się wewnątrz mnie. Przecież się o nią nie martwię. Kretynka, pewnie ma kaca.
   Przesiedziałem większość lekcji bezczynnie gapiąc się w tablicę i czasami zerkając w jej stronę. Ten nudny dzień jednak przerwała policja, która nagle wtargnęła do klasy. Spojrzałem na nich zdziwiony i szybko się rozbudziłem, kiedy usłyszałem ich słowa:
   - Czy jest może Leslie Bennet?

Z punktu widzenia Leslie

   Skręcało mnie od środka. Już nawet nie burczało mi w brzuchu, ani nie czułam głodu. Było mi po prostu słabo. Ledwo usiadłam na swoim miejscu, tak bardzo kręciło mi się w głowię. Jeszcze musiałam czekać do nocy, żeby dostać jakieś pieniądze.
   Lekcja dłużyła mi się w nieskończoność, Justin cały czas gapił się w moją stronę, irytując mnie jeszcze bardziej. Już miałam położyć głowę na ławce i uciąć sobie parominutowa drzemkę, gdy nagle usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi.
   Zobaczyłam dwóch policjantów w niebieskich mundurach. Policja.
   - Czy jest Leslie Bennet?
   Usłyszałam swoje imię i po plecach przeszedł mnie dreszcz. O Boże, co jeszcze? Cała klasa spojrzała na mnie z rozdziawionymi gębami. Wtedy dwójka facetów też spojrzała na mnie i podeszła do mojej ławki.
   - To ty jesteś Leslie? - zapytał wyższy.
   Pokiwałam głową, nie bardzo wiedziałam, czy dam radę coś powiedzieć. Na zewnątrz wyglądałam jakbym zamawiała pizzę – tak bardzo, bym coś zjadła – ale w środku byłam przerażona.
   - Musisz z nami iść. - Domyśliłam się Einsteinie. - Spakuj swoje rzeczy.
   Gdy już wszystko włożyłam do torby, wziął ją gruby, mniejszy facet, a wyższy skuł mnie kajdankami. Zobaczyłam spojrzenie nauczycielki i spuściłam wzrok. Zerknęłam w stronę klasy, żeby zobaczyć uśmieszek satysfakcji na ustach Justina, ale nic takiego nie było. Patrzył trochę… smutno? Nie wiem. Pewnie cieszy się, że nie będzie musiał mnie oglądać.
   Gdy byliśmy na korytarzu, zadzwonił dzwonek i wszyscy zaczęli wychodzić z klas. Po prostu idealnie... Niektórzy patrzyli zadowoleni, że w końcu mi się dostanie, chociaż pewnie sami nie wiedzieli za co. Ja nie byłam pewna, czy wiem. Nie zrobiłam nic złego… Dokładnie w tamtym momencie przypomniałam sobie o ukradzionych M&M'sach.
   Nie no, serio? Ich największym problemem jest kradzież małej paczki cukierków?
   Miałam wrażenie, że jedziemy parę godzin. Kajdanki wbijały mi się w nadgarstki, nie wiedziałam, czy przypadkiem już nie mam zdartej skóry. Uderzałam nerwowo moimi czerwonymi trampkami o wycieraczkę w radiowozie. Nie mogłam dłużej znieść tego czekania.
   Gdy w końcu dojechaliśmy wyciągnęli mnie z samochodu i zaprowadzili na komisariat. Zamknęli w jakimś pokoju i kazali czekać. Serio? Czekać? Nie no przecież ucieknę ze skutymi rękoma i drzwiami zamkniętymi na klucz. Kretyni.
   Po około piętnastu minutach (wiedziałam ile czasu minęło bo na ścianie naprzeciwko wisiał zegar), przyszedł policjant. Jeszcze inny niż dwójka, która mnie tu przywiozła. Ten wydawał się większy, nie grubszy, raczej bardziej umięśniony. Lekko mnie zatkało. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
   Odsunął krzesło z piskiem, i gdybym tylko mogła zakryłabym sobie uszy. Usiadł i spojrzał na mnie wymownie.
   -Wiesz dlaczego tu jesteś? - zapytał i oparł podbródek na swoich splecionych dłoniach.
   Minęło sporo czasu za nim w ogóle się odezwałam. Boże Leslie, gdzie twoja twarz suki?
   - Podejrzewam, że tak – odpowiedziałam pewnym siebie głosem. W każdym razie chciałam, żeby tak on brzmiał.
   - Możesz mi powiedzieć po co ukradłaś paczkę cukierków? To chyba raczej nic wielkiego. Nie wyglądasz na osobę, która unika problemów, więc po co ci coś takiego? Chciałaś przeżyć jakąś, niesamowitą przygodę na komisariacie i opowiadać ją znajomym? - zapytał ironicznie, wyraźnie się ze mnie śmiejąc.
   Obruszyłam się niespokojnie, na niewygodnym krześle. Miałam ochotę, rzucić się na niego i wydrapać mu oczy. Wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Nie mogę się denerwować bo jeśli wybuchnę, będzie źle.
   - Byłam głodna – warknęłam. - Rozumiem, że nie wiesz co to znaczy, kiedy cały dzień tutaj siedzisz i obżerasz się pączkami. Potem pewnie, szczęśliwie wracasz do rodzinki, a żona ma ciepły obiadek, co? Nie mam zamiaru zaprzeczać, że ukradłam te M&M'sy, więc proszę bardzo zróbcie ze mną co chcecie.
   Pomyślałam wtedy o tej małej dziewczynce. Czy jak o niej wspomnę, to moja kara będzie mniejsza? Nie, nie będę robić małej problemu.
   Po moim wybuchu i rozmyślaniu, nie zauważyłam nawet tego jak na mnie patrzy. Był zdziwiony, to za mało powiedziane. Był zdziwiony, ciekawy, zły i poruszony. Byłam prawie pewna, że to co powiedziałam na jego temat to prawda. Dopóki się nie odezwał.
   - Moja żona zmarła dwa lata temu, sam wychowuję córkę, oprócz tego trafiłaś. Serio, czasami objadam się pączkami – zaśmiał się smutno i spojrzał w dół.
   Zrobiło mi się głupio, ale on też ocenił mnie pochopnie. Zdziwiłam się, że nie wydarł się na mnie i tak dalej. Teraz po prostu był smutny.
   - Zrobimy tak, obiecaj mi, że więcej niczego nie ukradniesz, okay? Na pewno jest ktoś, kto może pożyczyć ci na coś do jedzenia. Wypuszczę cię dzisiaj, chociaż powinnaś odsiedzieć swoje dwadzieścia cztery godziny. Zgoda?
   Rozdziawiłam buzię i otworzyłam szeroko oczy. Nie mogłam, w to uwierzyć. On naprawdę chcę mnie wypuścić, od tak.
   Policja w Nowym Jorku o dziwo nie jest taka zła. Bo na obrzeżach w mniejszych miasteczkach, policja jest okropna, są chamscy i potrafią cię zatrzymać za nic. Cieszyłam się, że mój wybuch uratował mi dupsko od siedzenia za kratami.
   - Dlaczego chce mnie pan wypuścić? - zapytałam ciekawa, czy nie kryję się za tym może jakiś kruczek.
   - Obok w sali siedzi facet, który jest podejrzewany o gwałt i morderstwo, naprawdę nie ma miejsca na kogoś kto ukradł cukierki. - Puścił mi oczko i uśmiechnął się miło. To nie był uśmiech starego podrywacza, naprawdę chciał mi pomóc. Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy, ktoś mi pomaga.
   Podniosłam się, a on wyprowadził mnie na korytarz. Poprosił, żebym chwile poczekała i podszedł do faceta, który siedział przy biurku. Nie wiem co mu powiedział ale ten spojrzał na mnie krzywo, pokiwał tylko głową i wyciągnął moją torbę spod lady. Kiedy mój Dobry Policjant wrócił spojrzałam na plakietkę. Jeffrey.
   Jeffrey odpiął mi kajdanki, uwalniając tym moje nadgarstki. Szybko je rozmasowałam, chwyciłam torbę i odwróciłam się do niego.
   - Dziękuję – szepnęłam. Chyba się tego nie spodziewał, bo jego mina wyrażała zdziwienie, znowu.
   - Nie ma za co. Leć już i nie kradnij – zaśmiał się cicho i odszedł.

   Gdy szłam chodnikiem, odetchnęłam głęboko, świeżymi spalinami Nowego Jorku i uśmiechnęłam się sama do siebie. Wyjęłam telefon i sprawdziłam, która godzina. Lekcję się już skończyły, więc pytając się paru przechodniów, autobusem trafiłam do domu po około piętnastu minutach. Od niedawno mieszkałam w Nowym Jorku ale coraz lepiej się łapałam.
   Zignorowałam wszystkie nieodebrane połączenia od Mich, wiem że się martwiła ale nie miałam ochoty rozmawiać teraz o tym wszystkim. Zresztą co jej powiem? Moja rodzina, to czysta patologia i ukradłam paczkę głupich słodyczy bo umierałam z głodu?
   Przez całą tą akcję z policją i stres, zapomniałam, że jeszcze godzinę temu byłam głodna jak cholera. Mój żołądek już wystarczająco musiał się zacisnąć.
   Była dokładnie szesnasta pięćdziesiąt trzy, więc rzuciłam się na łóżko z nadzieją, że prześpię jak najwięcej czasu.
   Byłam tak wykończona, że obudziłam się o wpół do pierwszej w nocy. Idealna pora, żeby ruszyć do matki. Wyszłam z pokoju i słyszałam tylko chrapanie ojca w sypialni. Pewnie opił się i teraz odpoczywa. Wzięłam półlitrową butelkę wody i wypiłam ją duszkiem. Była to ostatnia butelka, ale w tamtym momencie nie specjalnie chciałam oszczędzać ostatki zapasów. Chwyciłam torbę i wybiegłam z domu, zatrzaskując za sobą drzwi.
   Przeciskając się przez ludzi przy barze, skierowałam się w stronę zaplecza. Szybko zamknęłam drzwi i zaczęłam szukać matki. Siedziała przy stoliku i chyba na mnie już czekała, bo od razu się podniosła jak tylko mnie zobaczyła.
   - Masz coś? - zapytałam. Nie chciałam być niemiła, ale ona wszystkim mnie drażniła.
   - Dzisiaj mogę ci dać tylko tyle. - Wyciągnęła rękę w moją stronę i spuściła głowę.
   Przeliczyłam banknoty. W sumie było sto dolców. Starczy na kupienie żarcia.
   - Dobra, muszę kupić jedzenie. Dzięki – obróciłam się i już miałam wychodzić kiedy usłyszałam jej głos.
   - Kiedyś będzie lepiej, dam ci więcej pieniędzy – powiedziała cicho.
   Nie bardzo wiedziałam co odpowiedzieć. Wyglądała, naprawdę jakby chciała zmienić to, że ma mnie centralnie w dupie. Kiwnęłam tylko głową. Kiedy wychodziłam zderzyłam się z jakimś facetem. Kojarzyłam te perfumy. Podniosłam głowę i dostrzegłam zadowolony uśmieszek Justina.
   - Co ty tu, do jasnej cholery robisz? - wrzasnęłam i pociągnęłam go za rękaw, do jednego ze stolików w rogu sali.
   - Przyszedłem, żeby napić się soczku – zironizował. - A jak myślisz? Chciałem pogadać.
   -
O czym ty chcesz pogadać? - zapytałam opierając ręce na biodrach.
   - Powiedział ci, jak się nazywam prawda?
   - Nie, tak naprawdę jestem czarownicą i wyczytałam to z twojej dłoni – parsknęłam.
   - Nie powiesz mi co ten chuj ci nagadał?
   - Nie no, oczywiście, że wszystko ci zaraz powiem…

Z punktu widzenia Justina

   - Okay, w takim razie załóżmy się – walnąłem. Musiałem wiedzieć co on jej nagadał. Ile się dowiedziała. Miała zaciekawione spojrzenie.
   - O co, chcesz się założyć? - Teraz skrzyżowała ręce na piersi.
   Sam dokładnie nie wiedziałem o co możemy się założyć. Nie przemyślałem tego wcześniej, byłem zbyt bardzo rozkojarzony… nią.
   - Na przykład o to, że nie prześpisz się z Masonem do końca października.
   Brawo, Justin gratuluję, jesteś jeszcze większym chujem niż zazwyczaj. Ona tylko zrobiła wielkie oczy.
   - Najpierw bronisz go przed takimi jak ja, bo jesteś jego kumplem, a teraz namawiasz mnie, żebym się z nim przespała? Za kogo ty mnie masz? - zapytała wściekła.
   - Za Leslie Bennet, a kogóż by innego?
   W tamtym momencie wiedziałem, że przegiąłem. To tak, jakby prosto w twarz powiedział jej, że mam ją za dziwkę. Widziałem ból w jej oczach ale nic nie powiedziała. Odezwała się dopiero po chwili, chyba myślała, że nie widzę, że trafiłem w czuły punkt. Przez moment zrobiło mi się głupio. Ale to był tylko moment.
   - I na czym dokładnie, miało by to polegać? - zapytała zmęczonym głosem. Szybko odpowiedziałem, zanim zjadłoby mnie poczucie winy.
   - Jeśli wygrasz zrobię co zechcesz, a jeśli ja wygram, powiesz mi wszystko co mówił ci Jordan… u ciebie w domu.
   W sumie nie wiem dlaczego to powiedziałem ale, gdy tylko to usłyszała i zobaczyłem jej wyraz twarzy to było bezcenne. To było praktycznie przerażenie.
   - Nie ma, mowy – pisnęła przez zaciśnięte gardło. Serio większym problemem jest dla niej, to że mógłbym ją odwiedzić, niż to, że ma się przespać z Masonem? Ona jest szurnięta.
   - Dobra, już spokojnie. To jak stoi? - zapytałem wyciągając rękę w jej stronę.
   - No, na pewno nie tobie – dogryzła mi i złączyła dłoń z moją. Teraz już nie ma wyjścia, skrzyżowałem palce drugiej ręki i uśmiechnąłem się do siebie. Spojrzała na mnie podejrzliwie i odezwała się:
   - Jeśli ty przegrasz… chcę pięćset dolarów – powiedziała pewna siebie.
Pomyślałem chwilę i tylko pokiwałem głową. Mocniej uścisnęliśmy sobie dłonie. To było dziwne, być tak blisko niej, bez chęci mordu. Skrzyżowałem palce za plecami i uśmiechnąłem się jak zawsze.

Z punktu widzenia Leslie

   Dzień, za dniem mijał z prędkością światła. Była już połowa października, a przez ostatni tydzień cały czas, łaszę się do Masona jak pojebana. Ten zakład to istna głupota, ale tak bardzo potrzebuję pieniędzy… Wiem, jak to wygląda. Jakbym była dziwką, ale tak jak już mówiłam, życie zmusza nas to różnych rzeczy.
   Wszystkie pieniądze od matki przeznaczyłam na zakupy. W domu było pełno picia i jedzenia. Kupiłam wystarczającą ilość makaronu, żeby nie głodować, gdy lodówka będzie pusta.
   Ogólnie było między nami wszystkimi lepiej. Ja i Mich obgadałyśmy wszystko i o dziwo przyznała mi racje. Co nie oznacza oczywiście, że przestała wieszać się na Justinie. Jeśli chodzi o moją relację z Masonem, to też jest dużo lepiej. Cieszyłabym się bardziej, gdybym nie musiała tego robić.
   Naprawdę dobrze się z nim czuję, nawet mamy o czym rozmawiać i cóż bądźmy szczerzy dobrze całował i był seksowny. Czegóż chcieć więcej? Niestety im bardziej w to brnęłam, tym gorzej się czułam. Myślałam, że naprawdę jakoś wyjdę z tej sytuacji cało, ale Mason pokrzyżował moje plany, gdy zadał jedno, krótkie, irytujące, straszne, okropne pytanie:
   - Przyjdziesz do mnie w piątek?
   Nie musicie chyba, zastanawiać się nad tym, co odpowiedziałam. Oczywiście, że się zgodziłam, co innego mogłam powiedzieć? Justin, który nie cierpi jak mówię do niego po imieniu – tym prawdziwym – stał tylko obok i chytrze się uśmiechał. Pewnie myślał, że stchórzę. Nie ma mowy…
   
   Gdy byliśmy już u niego, niedługo zajęło nam, żeby bez koszulek leżeć na kanapie praktycznie połykając się nawzajem. Cały czas myślałam o tym, że jak na faceta ma tu dość schludnie i przytulnie. Tak Leslie, chłopak cię maca, a ty myśl o kurtynach i odstępach między płytkami.
   Ściągnął ze mnie spodnie i widziałam tylko jak lecą za kanapę. Leżał na mnie i przyciskał swoje biodra do moich, naprawdę nie mogłam się skupić. Chcę tego, czy nie? Chcę. Nie chcę. Chcę. Nie chcę. Jego ręce usilnie sprowadzały mój mózg do myśli, że tego chcę. Nie mogłam tego nie chcieć, kiedy jego ręce krążyły po moim ciele w tą i z powrotem.
   Byłam w punkcie, gdzie wiedziałam, że to zrobię, ale nagle zeszłam na zły tor. Co pomyślałby o mnie Aaron, gdyby to zobaczył? Nie byłby ze mnie dumny. Byłby wściekły…
   Jego dwa palce wsunęły się za moje majtki, a ja szybko przesunęłam biodra i zsunęłam się z kanapy.
   - Przepraszam Mason, ale nie mogę tego zrobić – jęknęłam nerwowo i zaczęłam się ubierać.
   - Wszystko w porządku? - zapytał i usiadł na kanapie, obserwując jak zbieram ubrania.
   - Tak, znaczy nie – poprawiłam się. - Nic, nie jest w porządku.
   Kiedy byłam już ubrana, zaczesałam włosy do tyłu, chwyciłam torbę i stanęłam sztywno patrząc na Masona.
   - Przepraszam, naprawdę. Obiecuję, że kiedyś wszystko ci wytłumaczę – szepnęłam zdyszana i wyszłam, zbiegając po schodach.
   Od mojego telefonu do Justina, minęło jakieś piętnaście minut. Byłam wściekła, nie wiem, czy na niego, czy na siebie. To wszystko było chore. On od początku, chciał mnie tylko sprawdzić. Ten sukinsyn, próbuję grać na moich emocjach i mu to wychodzi. Wiedziałam, że nie mogę się denerwować ale to było silniejsze ode mnie.
   Gdy tylko go zobaczyłam, z jego nędznym uśmieszkiem na twarzy, popchnęłam go kładąc ręce na jego klatkę piersiową.
   - Ty gnoju! Naprawdę musiałeś zakładać się o takie coś? Czy ciebie do końca posrało?!
   Naprawdę to, że byliśmy w jednej z uliczek niedaleko szkoły, gdzie na szczęście nie było ludzi było teraz pomocne. Przynajmniej mogłam go wyzywać we wszystkich językach świata. Biłam go cały czas nie mogąc się uspokoić, aż złapał mnie za nadgarstki i trzymał kurczowo.
   - Puść mnie – jęknęłam. - Justin to boli. - Miał wystarczająco mocny uścisk, żeby zrobić mi siniaki, a nie wyglądał jakby użył chociaż trochę siły.
   - Nie nazywaj mnie tak.
   - Serio to jedyne co zrozumiałeś z tego co mówiłam? - zapytałam wzdychając.
   - Po pierwsze ty się darłaś, nie mówiłaś i tak. Zrozumiałem to, że przegrałaś.
   Znowu podniósł mi ciśnienie i gdy tylko to zobaczył znowu mnie złapał, żebym nie mogła się na niego rzucić.
   - To co teraz idziemy do ciebie i mówisz mi wszystko, tak? - zapytał rozbawiony.
   - Ty ch… - Nie zdążyłam dokończyć bo w mojej kieszeni zaczął wibrować telefon. Justin mnie puścił i wyciągnęłam to kochane urządzenie. Wyczuj sarkazm. Mama? Czego ona chce? Nigdy do mnie nie dzwoni, a to już drugi raz w tym miesiącu… Przewróciłam oczami i odebrałam połączenie.
   - Co się stało? - jęknęłam do słuchawki poirytowana.
   - Leslie… - Usłyszałam, że płacze nie podobało mi się to.
   - No co? Mów!
   - Chodzi o ojca – wychrypiała. - On nie oddycha, trzęsie się, nie wiem co robić.
   Automatycznie pobladłam. Dłonie drżały mi tak bardzo, że nie wiedziałam, czy utrzymam telefon.
   - Szybko dzwoń na karetkę, a nie do mnie! Za chwilę tam będę!
   Nie zwracałam już uwagi na tego dupka, który przyglądał mi się cały czas. Zaczęłam biec, biec do ojca, który pewnie zaćpał lub zapił się na śmierć...
_________
   Dzień doberek :) Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na rozdział ale... co cóż działo się u mnie dużo nieprzyjemnych rzeczy. Zresztą w rozdziale też dużo się dzieję. 
   Nie będę się niepotrzebnie rozpisywać bez celu. mam nadzieję, że opowiadanie Wam się podoba i do następnego :) 
Sassy




piątek, 25 marca 2016

Rozdział 4. "Niektórzy zbierają znaczki, ja numery telefonu, sam widzisz."

   - Do cholery Leslie możesz mi powiedzieć dlaczego tu jesteśmy? - warknęła Mich. - Za chwilę zamarznę.
   - Czekaj princesso. Za chwilę się dowiesz – dogryzłam jej. - Chodźcie.
Cała trójka ruszyła za mną do głównych drzwi. Stanęliśmy i wszyscy gapili się na mnie jak na nienormalną.
   - Widzę cię jak drzesz się teraz „sezamie otwórz się”.
   Uśmiechnęłam się do niej złośliwie. Wyciągnęłam dwa klucze z kieszeni i zaczęłam otwierać drzwi mówiąc przy tym:
   - Sezamie otwórz się. - Kiedy usłyszałam przeskakujący zamek nacisnęłam klamkę i spojrzałam w jej stronę. - Patrz, zadziałało. - Przyłożyłam rękę do ust jakby to było coś niesamowitego. Wszyscy parsknęli śmiechem.
   Ostatnio dość często dogryzałam sobie z Mich ale obie wiedziałyśmy, że to na żarty.
   - Kurwa Les, jak? - zapytał Mason.
   - Urok osobisty skarbie, a teraz ruszcie tyłki chyba, że wolicie tu marznąć.
   Odkąd tu przyszliśmy Blaise nie odezwał się, ani słowem. Co jakiś czas przyglądał mi się, a gdy tego nie robił obejmował Mich i trzymał rękę na jej tyłku. Tak Mich, przyciągasz dżentelmenów jak magnes.
   Zatrzymałam się przed drzwiami na basen. Przekręciłam klucz i weszliśmy do środka. Słyszałam jak Blaise z Masonem się śmieją.
   - Leslie wiesz, że nie wzięłam ze sobą stroju, prawda?
   - I właśnie o to chodzi kochanie – odparłam i rzuciłam swoją koszulkę gdzieś na bok. - Na co czekasz? - zapytałam. - Będziesz kąpać się w jeansach?
   Rozebrałam się do bielizny i wskoczyłam do basenu na główkę. Widziałam jak obaj pożerają mnie wzrokiem. Wynurzyłam się i zaczesałam włosy do tyłu.
   - Nie zapalajcie świateł bo ktoś zauważy – upomniałam. - Za to u mnie w torbie mam butelkę wódki i puśćcie muzykę z telefonu.
   Stwierdziłam, że raczej nikt nie usłyszy muzyki, która nie będzie raczej zbyt głośna poprzez głośniki z telefonu. Już po chwili rozbrzmiały pierwsze dźwięki piosenki G-Easy'ego „Tumblr Girl”.
   - Mam też jointy ale nad nami jest to gówno do wykrywania dymu, więc nic z tego…
   - Czekaj, mam pomysł – uprzedziła Mich. - Powinnam mieć reklamówkę w torbie.
   Zaczęła grzebać w torebce, aż w końcu wyciągnęła cienką reklamówkę. Podała ją Masonowi i uśmiechnęła się lekko.
   - Owiń to gówno tym. Będziemy mogli palić bez problemu.
   Mason wziął krzesło z korytarza i zgrabnie, niczym słoń w składzie porcelany (bądźmy szczerzy, że to strasznie seksowny słoń) wspiął się na nie i owinął reklamówkę wokół czujnika. Gdy podnosił ręce w górę mogłam dostrzec idealnie, zarysowane mięśnie pod jego białym podkoszulkiem.
   - Mam wrażenie, że robi się coraz cieplej – pisnęłam do Mich, która przed chwilą wskoczyła do basenu i pojawiła się obok mnie. Roześmiała się perliście, patrząc na to jak obserwuję Masona. To było silniejsze ode mnie.
   - Leslie, patrz na to. - Mich poklepała mnie po ramieniu i wskazała na Blaise'a.
   Chłopak nie miał już na sobie koszulki, był ubrany tylko w jasne, potargane jeansy, które zwisały mu nisko na biodrach. Stał oparty o ścianę, a w ustach trzymał blanta. Miałam wrażenie, że gdyby nie to, że jestem w wodzie to bym upadła.
   - Nie mogę na nich patrzeć, idę się napić – jęknęłam i podpłynęłam na brzeg basenu. Chwyciłam butelkę wódki, którą najwyraźniej położył tam Blaise i odkręciłam ją.
   Gdy już wszyscy byli w basenie, a ja byłam nazbyt wesoła, odwinęłam ręce Masona, które były wokół mojej talii i wyszłam z basen, żeby trochę otrzeźwieć. Udało mi się to szybko, gdy dostrzegłam, że drzwi na halę coraz bardziej się otwierają.
   Po chwili zza drzwi wychylił się starszy mężczyzna. Pewnie był to portier ale przecież nikogo wcześniej nie widzieliśmy, prawda? Chyba tak. Za bardzo kręci mi się w głowie.
Otworzył szeroko oczy i wybiegł. Za nim od razu ruszyli Mason i Blaise.
   - Chodź! Leslie kurwa, żeby oni mu nic nie zrobili! - Mich darła mi się do ucha i mam wrażenie, że dopiero wtedy otrzeźwiałam.
   Pobiegłyśmy za nimi, gdy byłyśmy już przy wyjściu z budynku, zobaczyłyśmy, że portier siedzi z ustami zaklejonymi taśmą. Ręce i nogi też miał sklejone.
   - Skąd macie taśmę? - zaśmiałam się.
   - Była w jednej z szuflad u niego w biurze. - Mason wskazał ręką na mężczyznę.
   Przykucnęłam przy nim i spokojnie powiedziałam:
   - Teraz zdejmę ci to z ust, a ty nie będziesz krzyczał, prawda?
   Po krótkiej analizie, doszłam do tego, że to co powiedziałam było bez sensu. I tak nikogo tu nie było. Chyba. Gdy już zerwałam mu taśmę z ust usłyszałam jego cichy, ochrypnięty głos.
   - Dajcie mi trochę zioła, a nikomu nic nie powiem.
   W tamtym momencie, przyrzekam na wszystko, że leżałam ze śmiechu na ziemi. Mich złapała się za brzuch i zgięła w pół również panicznie się śmiejąc. Widziałam jak Masonowi i Blaise'owi łzy prawie lecą z oczu.
   Po około pół godziny cała nasza czwórka i portier, który okazało się, że nosi imię John, siedzieliśmy w kółku i podawaliśmy sobie blanta z ręki do ręki. Może i byłam lekko pijana i zjarana ale mogłam zauważyć to, że Mason naprawdę chciałby ściągnąć ze mnie bieliznę, Mich bokserki z Blaise'a, a Blaise prawdopodobnie nie miał by nic przeciwko, gdyby mnie tu nie było.
   Nie mogłam ogarnąć o co mu chodzi. Pomogłam mu z Mich, ukradłam te pieprzone klucze i powiedziałam mu coś czego nie powinnam. Irytuję mnie.
   Zaciągnęłam się mocno i zbliżyłam twarz do twarzy Masona. Wciągnął dym z moich ust, a ja uśmiechnęłam się, gdy poczułam jego usta na moich. Nie obchodziło nas, że nie jesteśmy tutaj sami, a wręcz przeciwnie – podobało nam się to.
   Podobało mi się to, że na nas patrzą.
   Podobało mi się to, że Mich się do nas szczerzy.
   Podobało mi się to, że Blaise wygląda jakby miał za chwilę zabić Masona – albo mnie.
   Czekaj, STOP, wróć! Czemu on się tak patrzy? Może to przez tą trawę? Naprawdę nie potrafię go rozgryźć. Platynowa blond grzywka opadła mu na czoło, a on dmuchnął, żeby ją poprawić.
   Wszyscy zauważyliby spięcie pomiędzy nami, gdyby nie to, że nie byliśmy w najlepszej formie. Pocałunek z Masonem trwał krótko, bo kiepsko szło mi całowanie i rozmyślanie jednocześnie. Położyłam się na wykafelkowanej podłodze i zaczęłam się śmiać, tak głośno jak już dawno się nie śmiałam.


   Sobotni poranek powinien być czymś przyjemny, niestety mój się do takich nie zaliczał. Miałam ogromnego kaca, który rozsadzał mi głowę. Każdy szelest był niesamowicie irytujący. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni, zobaczyłam matkę siedzącą przy stole z kubkiem kawy. Nic nie mówiła po prostu patrzyła się na ścianę. Zachowywała się jak słabo rozwinięta rozwielitka.
   - Żyjesz? - zapytałam, otwierając lodówkę. Oczywiście tak jak myślałam nie zobaczyłam tam nic oprócz dwóch butelek piwa. - Mogłabyś zrobić łaskawie zakupy? Głodujemy, a ledwo się przeprowadziliśmy. A mieszkamy tu przez wasze niepospłacane czynsze – wypomniałam.
   - Sama śmierdzisz wódką. Przynajmniej wiem na co wydajesz pieniądze, które mi kradniesz – żachnęła.
   - A ty na co byś je wydała? - zapytałam retorycznie. - Na jedzenie?
Nic nie odpowiedziała. Schowała twarz w dłonie, a gdy się odsunęła zobaczyła jej wilgotne oczy.
   - Tylko tyle potrafisz jak jesteś trzeźwa. Użalanie się nad sobą to twoje hobby – parsknęłam i wróciłam do pokoju.
   Wzięłam szybki prysznic i ubrałam czarne legginsy i wyciągniętą bluzę. Nie byłam w humorze, żeby się stroić. Wygrzebałam jeszcze tylko pieniądze, które mi zostały na dnie szuflady. Może za te marne grosze kupię cokolwiek w pobliskim markecie.
   Naciągnęłam kaptur na głowę, żeby zasłonić moje skacowane obliczę i weszłam do sklepu. Miałam dokładnie trzy dolary i dziewięćdziesiąt pięć centów. Pochodziłam chwilę między regałami. Stać mnie było na bułkę i małą kostkę masła. Wzięłam te dwie rzeczy. Gdy przechodziłam między regałami gdzie były słodycze zauważyłam paczkę M&M'sów. Nie miałam już pieniędzy. Sprzedawczyni oglądała coś w telefonie. Szybko chwyciłam małą paczkę smakołyku i schowałam ją do kieszeni bluzy. Byłam głodna, bardzo głodna.
   Nie chciałam kraść ale życie czasami zmusza nas do rzeczy, które nie są do przewidzenia. Podeszłam do kasy i zapłaciłam resztkami. Wiem, że nie powinnam tak wydawać pieniędzy mojej matki ale są momenty, że wolę zapalić trawę niż cokolwiek zjeść.
   Kiedy przechodziłam obok jednej z kamienic zobaczyłam małą dziewczynkę. Brudne, poszarpane, blond włosy zasłaniały jej małą, okrągłą buzie. Trzęsła się z zimna, a ja nie mogłam się powstrzymać i podeszłam do niej wolnym krokiem.
   - Hej, wszystko w porządku? - Oh, Leslie nagle z ciebie taka Matka Teresa?
   Pokiwała leciutko główką ale nawet na mnie nie spojrzała. Przemogłam się i zapytałam:
   - Jesteś głodna? - Tym razem zobaczyłam jej duże brązowe tęczówki. Znowu przytaknęła. - Proszę – powiedziałam i podałam jej paczkę M&M'sów, które przed chwilą zwinęłam ze sklepu. - Tobie bardziej się przyda.
Uśmiechnęłam się, obróciłam i już chciałam odchodzić, gdy nagle usłyszałam cichy głosik.
   - Jak się nazywasz? - szepnęła.
   - Leslie – uśmiechnęłam się szczerze. - Nazywam się Leslie.

   - Halo? - odebrałam mojego starego gruchota w trakcie smarowania bułki masłem.
   - No witaj, stara dupo. Blaise do mnie dzwonił i powiedział, że dzisiaj u jego kumpla jest impreza. A myślę, że chcesz zobaczyć się z Masonem także…
Zaśmiałam się sama do siebie. Mich to będzie moja stała informatorka.
   - Ale on zaprosił ciebie, nie mnie. Jeszcze princessa się na mnie obrazi, że zakłócam mu plan podbicia twojego ślepego serduszka – parsknęłam.
   - Za chwilę wyślę ci adres mojego domu. Dzisiaj o dziewiętnastej widzę cię pod moimi drzwiami. Lepiej przyjedź z tarczą bo spotkasz się z moją stopą na twarzy za to ''ślepe serduszko''.

   Mich, mówiąc mi dom, miała na myśli pałac. Stałam przed jej bramą, patrząc na coś, co czyta linie papilarne… serio? Zaryzykowałam i nacisnęłam przycisk znajdujący się obok głośniczka. Po paru niezmiernie irytujących dźwiękach usłyszałam jej głos.
   - Hej, Leslie – zaśmiała się. Skąd ona do cholery wie, że to ja? - zapytałam sama siebie. Uniosłam trochę głowę i zobaczyłam kamerę… I wszystko jasne.
   Usłyszałam, że brama się otwiera i szybko czmychnęłam na jej… posesję. Obeszłam ścieżką fontannę na środku i zapukałam do drzwi. Dosłownie po sekundzie się otworzyły.
   - Cześć – przywitała mnie.
   - No hej - odparłam wchodząc do środka. Po prawej i lewej stronie były ogromne schody łączące się u góry. Pomiędzy nimi znajdował się korytarz prowadzący, prawdopodobnie do innych pomieszczeń. Wszystko było utrzymane w bardzo jasnych kolorach. Dominowała biel i beż.           Doskonałość tego domu była, aż przytłaczająca.
   - Nikogo nie ma, także możemy iść od razu do mojego pokoju – uśmiechnęła się i pociągnęła mnie za rękę kierując się w stronę schodów.
   Korytarz u góry był bardzo długi. Na samym końcu znajdowało się okno na całą ścianę co jeszcze bardziej go powiększało. Weszłyśmy do drugich drzwi na prawo. Odetchnęłam z ulgą i ucieszyłam się tym co tam zobaczyłam. Spodziewałam się kolejnego tumblrowego białego pokoju, a jednak się myliłam. Ściana naprzeciwko drzwi była czarna i widniał na niej napis: „Art is the last form of magic that exist”*. Wszędzie na ścianach były zdjęcia, plakaty i naklejki. Było inaczej. Podobało mi się.
   - Masz ze sobą jakieś ubrania? - zapytała Mich, rzucając się na łóżko.
   - Nie, postanowiłam pójść nago. Stwierdziłam, że dzięki temu szybciej poderwę Masona – parsknęłam. Nie obyłoby się bez sarkastycznej mnie. Podałam jej plecak i pozwoliłam przegrzebać wszystko, co tam mam.
   - No więc teraz, pozwól, że ciocia Mich zajmie się tobą i twoją golizną.

   Wystarczyło jej pół godziny, żeby zrobić coś z moją twarzą i ubiorem, plus powiedziała mi parę szczegółów. Ponoć Mason i Blaise mają po nas przyjechać o dwudziestej trzydzieści, impreza jest u kumpla Blaise'a, który najprawdopodobniej jest ćpunem. Nie, tego Mich nie powiedziała ale tak też strzelam. Nie będę dużo wymagać od jego znajomych.
   Kiedy zobaczyłyśmy czarne BMW, wyszłyśmy z domu i zajęłyśmy dwa wolne miejsca z tyłu. Ich miny były dosłownie takie same jak moja, gdy zobaczyłam skromny dom Mich.
   - Leslie – odezwał się Blaise, a ja się zdziwiłam, że w ogóle na mnie spojrzał.
   - Hm?
   - Jak zamykasz oczy, wyglądasz jak panda – parsknął.
   - Spierdalaj. - Rzuciłam w niego butelką po wodzie, która leżała na wycieraczce. Mało obchodziło mnie to, że prowadzi. To mój wybór jaki noszę makijaż. Lubię mój pandzi styl. Nieważne, że brzmi to mało korzystnie.
   - A ja się czepiam twojej podkoszulki? Powinni to nazywać nasutniki bo właśnie tylko to zasłania – warknęłam.
   Wszyscy oprócz arcyksięcia parsknęli śmiechem.
   - Nie chcę ci nic mówić, ale Mason, ma dokładnie taki sam nasutnik jak ja.
   - Tak – potwierdziłam. - Ale on wygląda w nim dobrze.
    Okay, tak wiem, okłamuję samą siebie, że Blaise wygląda gorzej. Ale on nie musi o tym wiedzieć. Niech żyje w przekonaniu, że wygląda źle.
   - Znaleźliśmy sobie słowo twórce – zaśmiała się Mich.
   - Owszem, polecam się na przyszłość.
   Dojechaliśmy po około piętnastu minutach. Dom o dziwo wyglądał na przyzwoity i nie było to na jakimś osiedlu slamsów. Brawo, Blaise poczekajmy, aż wejdziemy do środka. Nie no dobra, mam nadzieję, że będą mieć dużo zioła. Boję się tylko późniejszego gastro…
   Na dworze wokół domu było już sporo ludzi. Weszliśmy do środka i wtopiliśmy się w tłum. Poszłyśmy za chłopakami prosto do kuchni. Dostałyśmy charakterystyczne czerwone kubki. Nie lubię piwa, więc wylałam je do zlewu i poszłam poszukać wódki. Na szczęście nie musiałam długo szukać.
   Usłyszałam chichot Mich, więc spojrzałam się za siebie. Zobaczyłam jak Blaise ciągnie ją w tłum tańczących ludzi. Nie miałam za dużo czasu, żeby się nad tym zastanawiać bo poczułam czyjś zimny oddech na szyi.
   Obróciłam się twarzą, jak się okazało do Masona i uśmiechnęłam się do niego. Wyglądał tak seksownie...
   - Hej, mała. Wszystko w porządku? - zapytał, przejeżdżając dłonią po moim policzku.
   - Teraz jest idealnie – zaśmiałam się i pociągnęłam duży łyk z kubeczka.
   - Chodź, potańczymy trochę. - Poruszył zabawnie ale i znacząco brwiami, a po chwili byliśmy już w dużym salonie przepełnionym ludźmi.
   Zaczęliśmy poruszać się w rytm muzyki. Nie sądziłam, że tak dobrze tańczy. Złapał mnie za rękę i obrócił tak, że stałam do niego plecami. Mój tyłek ocierał się o jego krocze, a pomimo tego miałam wrażenie, że i tak tańczymy tutaj najbardziej przyzwoicie.
Poczułam jego usta na szyi i zaczęłam odpływać. To było niesamowite, że tak łatwo jest o wszystkim zapomnieć.
   Po około godzinie stałam sama przy blacie w kuchni. Mason zostawił mnie na chwilkę, ponieważ chciał gdzieś zadzwonić. Nie dopytywałam się o co chodzi i tak wyglądał na dość zdenerwowanego. Po piętnastu minutach nie wiedziałam, czy być zła, czy zacząć się martwić. Odpowiedź przyszła dość szybko, gdy jakiś dzieciak wbiegł do domu i zaczął wrzeszczeć, że na dworze jest bójka.
Gdy biegłam w stronę wyjścia zderzyłam się z Mich. Nic nie mówiłyśmy tylko wyszłyśmy na zewnątrz.
   Spodziewałam się, że zobaczę bijącego się Masona ale było inaczej. Blaise tłukł się z jakimś gościem, a Mason próbował go odciągnąć. Tylko on, nikt nie chciał im pomóc. Możliwe, że to przez to, że byłam wstawiona ale zaczęłam biec i wskoczyłam na plecy nieznajomemu palantowi.
   - Zostaw go, do jasnej cholery – wrzasnęłam. Trzymałam się mocno jego szyi, żeby nie spaść. Kiedy usłyszał mój głos i ogarnął, że jestem dziewczyną szybko się uspokoił. Zeszłam z jego pleców, a ten błyskawicznie pociągnął mnie za rękę do budynku. Nikt się nawet nie ruszył. Dzięki za pomoc sukinsyny – podziękowałam w myślach moim „przyjaciołom”.
   Dopiero, gdy weszliśmy głębiej w tłum ludzi, a światła oświetliły jego twarz, zobaczyłam jak wygląda. Gdy ujrzał jak na niego patrzę, od razu uśmiechnął się do mnie zuchwale. Był piękny, naprawdę. Nawet nie wiedziałam jak to dokładnie opisać. Miałam wrażenie, że sam doskonale o tym wie.
   Zaciągnął mnie na piętro, żeby normalnie porozmawiać.
   - Możesz mi powiedzieć, co to do cholery było? - zapytałam wymachując rękoma. - Najpierw tłuczesz się z moim kumplem, a potem zaciągasz mnie tutaj.
   - Lepiej ty mi powiedz co to było. Chciałem obić mordę Justinowi jak Bóg przykazał ale ty, musiałaś rzucić się mi na plecy i zawisnąć, jak koala uczepiony drzewa.
   - Seksowny koala – prychnęłam. Nagle coś mnie tknęło. - Jaki Justin? - zapytałam skonsternowana.
   Nagle przystojny nieznajomy zaczął się śmiać i przeczesał ręką swoje włosy.
   - Nie mów, że przedstawił wam się jako Blaise?
   - Owszem, przedstawił – odparłam cierpko.
   - Widzę, że ktoś tu chce uciec od przeszłości – parsknął. - W każdym razie twój Blaise, to tak naprawdę Justin Bieber.
   - Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że ta szuja cały czas nas oszukiwała?
   - Piłaś mała? Bo coś wolno jarzysz.
   - Musiałam się zdrowo nachlać bo nawet przez chwilę myślałam, że jesteś przystojny – warknęłam.
   Jego uśmieszek szybko spełzł mu z ust.
   - Mieszkasz tutaj? - zapytałam, wpadając na pewien pomysł.
   - Nie, jutro wyjeżdżam do Miami – odpowiedział i uniósł brwi zdziwiony do czego dążę.
   - Daj mi swój numer – rozkazałam.
   - Po co ci mój numer?
   Wyciągnęłam telefon i mu go podałam.
    - Niektórzy zbierają znaczki, ja numery telefonu, sam widzisz.
    Zaśmiał się ale już o nic nie pytał. Zapisał mi swój numer, oczywiście śmiejąc się z mojego jakże nowoczesnego telefonu. Przewróciłam tylko oczami. Zajrzałam co napisał i zobaczyłam imię Jordan. Kiedy schodziliśmy na dół, zatrzymałam się na chwilę na schodach. Moją uwagę przykuł stojący w tłumie Blaise… znaczy Justin. Nie wiedziałam, czy zabija wzrokiem jego, czy mnie. Oh, ty kłamliwa szujo. Uśmiechnęłam się do niego i ciągnąc za sobą Jordana, skierowałam się w stronę kuchni.

*"Art is the last form of magic that exist” - po angielsku oznacza: "Sztuka jest ostatnią formą magii jaka istnieje."
___________
   Witam, witam :) Już jesteśmy przy 4 rozdziale! Niedługo parę rzeczy się wyjaśni, a kilka znowu zagmatwa. Dziękuję za komentarze, bo nawet te najmniejsze są dla mnie bardzo ważne i właśnie dla tych osób to piszę.
   Ten rozdział chciałabym dedykować Klaudii, która trochę kopnęła mnie w dupę za moje biadolenie. Piszę dla swojej przyjemności i dopiero wtedy to ma sens. Dziękuję Klaudia.
   Dodałam muzykę do bloga, więc piszcie jak macie jakieś zastrzeżenia!
   Jordan pojawi się w zakładkach bohaterowie ;)
   PS. Dzisiaj mijają trzy lata od koncertu Justina w Polsce, więc stwierdziłam, że to idealna data, żeby dodać rozdział :)
Sassy





poniedziałek, 14 marca 2016

Rozdział 3. "Przecież takie zachowanie jest w stylu Leslie, którą znamy."

   - Jezu co ty sobie zrobiłaś? - pisnęła Mich, za nim zdążyłam ją zauważyć.
   - Mała bójka – zachichotałam. Uśmiech jednak, szybko zszedł mi z twarzy kiedy pojawili się obok nas Blaise i Mason. Ale cóż trzeba było wciąż grać.
   - Hej.
   - Jak tam weekend? - zapytał Mason przyglądając się nam.
   - Chcesz się zapytać z kim tłukła się Leslie? - odpowiedziała pytaniem Mich.
   - Za chwilę zacznę cię nazywać Michaela. - Byłam już zirytowana, że uwaga skupia się na mnie. Czy to naprawdę nie mogło zaczekać? Chwilę? Albo dwie. Albo wieczność. - A ty Mason co robiłeś z Blaise'em w weekend?
   - A tak sobie trochę poimprezowaliśmy.
   Zastanawiam się, czy Mason był wtedy z Blaise'em. Na razie wolę nie ryzykować. Gdyby wiedział, nie zachowywałby się tak, no tak jak zachowuję się Blaise. Albo to moja wybujała wyobraźnia.
   - A ty co robiłaś w weekend Leslie? - Blaise odbił piłeczkę. Ale myliłam się, był miły. Uśmiechał się i wyglądał jakby go to interesowało.
   - Przesiedziałam w domu.
   Mich parsknęła jak i wszyscy w pobliżu. Zdziwione spojrzenia skierowały się na moje dłonie.
   - To się stało po drodze do domu. Jakaś dziewczyna trochę, bardzo najebana zaczęła się rzucać.   Wiecie jaki niebezpieczny jest ten Nowy Jork – mruknęłam. Nie chciałam kłamać, ale sami mnie do tego zmusili.
   Pytanie Blaise'a, skierowane do Mich o jej weekend uratowało mi dupsko. Ale jego mina po mojej wypowiedzi mówiła tylko jedno: „łżesz jak pies”. Gdyby wiedział jak bardzo ma rację. Za to Michaela (tak będę ją za karę nazywać tak w moich myślach), cały czas beztrosko opowiadała. Jej rodzice wrócili z podróży do Indii. Byli bardzo bogaci i zwozili różne klamoty zza granicy. Podobało mi się to co nam opowiadała. To było tak niesamowicie normalne... W żaden sposób nie podobne do mnie. Ja nie miałam osoby, która by mnie kochała, nie miałam tyle pieniędzy, nie byłam Mich. Byłam Leslie. Osobą, która, gdy przechodzi przez korytarz jest zalewana falą nienawiści jak i podziwu. Jest tak samo niezrozumiana jak geje, lesbijki, czy cokolwiek innego... Można zacząć się do mnie przyzwyczajać ale nigdy nie wyplewisz wszystkich rasistów (czyt. osób, które mnie nienawidzą), na świecie. Zawsze się ktoś znajdzie.
   Myślałam, że mnie nienawidzą? To nie wiem co byście powiedzieli, gdybyście zobaczyli ich miny kiedy z ostatniego referatu z angielskiego dostałam A +. Tak, ich miny wyrażały coś na przykład grymasu, pomieszanego ze skrytym uśmieszkiem. Już na przerwie na lunch wszyscy gadali o Leslie, która: pobiła dziewczynę w ten weekend i wbrew pozorom jest niezłym kujonem. Całą paczką stwierdziliśmy, że możemy to wykorzystać i potem było już tylko „lepiej”. „Ej wiecie, że ta Leslie, ma odpowiedzi do książek?”, „Jebany haker”. Taa – witaj w moim świecie.
   Na pierwszy rzut oka, rozpowiadanie plotek na własny temat może wydać wam się głupie ale – nie. Nie jest. Jest zabawne, wręcz fantastycznie zabawne. Trzeba mieć dystans do siebie, a na dodatek w moim przypadku, tylko zyskuję moją wymarzoną reputacje zimnej suki. Tak, czy tak to dziwne uczucie kiedy każdy chcę należeć do „twojej”, paczki. To jest takie nie na miejscu. Wychodzić z twoimi znajomymi, a to raptem drugi tydzień w szkole.
   Blaise do końca dnia nie zwracał na mnie szczególnej uwagi, co szczerze mówiąc bardzo mi pasowało. Nie pytał o nic, ani nie patrzył TYM wzrokiem. Postanowiliśmy po szkole wyjść na miasto, ponieważ po południu wyszło słońce i zrobiło się upalnie. Rano zaciskałam ręce na sweterku, a teraz leżał, wymięty gdzieś na dnie torby.
   - Gdzie chcecie iść? - zapytała Mich.
   - Mamy pewien plan.
   Uśmiech Masona był podejrzanie, podejrzany. Jeśli w ogóle można tak to ująć. Przybili sobie z Blaise'em żółwika i kierowaliśmy się w stronę plaży – choć nie taki był nasz cel.
   Wózki, chodziło im o wózki. Kiedy ulica się mniej więcej wyludniła ukradliśmy dwa sklepowe wózki na zakupy. Słońce już powoli zachodziło, a my jeździliśmy wzdłuż chodnika przy plaży. Blaise i Mason stali po przeciwnych stronach i popychali nas do siebie nawzajem. Śmiałyśmy się i przybijałyśmy sobie piątkę za każdym razem, kiedy się mijałyśmy. Kiedy mój wózek był przy Masonie, podniosłam się i go pocałowałam. Tak, po prostu. Taki zwykły, szybki buziak. Chciałam zobaczyć jak zareaguję. Uśmiechnął się tylko i krzyknął do Blaise'a, że chyba przetrzyma mnie u siebie trochę dłużej. Parsknęliśmy śmiechem.
   - Dlaczego tam byłaś?
   Głos Blaise'a dobiegł do mnie na tyle późno, że byłam już w połowie drogi do Masona. Posłałam mu zdziwione spojrzenie.
   - Dobrze wiesz o co mi chodzi. - Wiedziałam o co mu chodzi, ale nie chciałam na to odpowiadać.      Buziak dla Masona. I znowu pytanie.
   - I te pieniądze, dla kogo były?
   Buziak. Tym razem rozkaz.
   - Odpowiedz!
   - To nie jest twój biznes! - warknęłam. Tym razem przytrzymał wózek. Mason i Mich chyba widzieli, że coś jest nie tak.
   - Strasznie gorąco! Pójdę z Les po picie okay? - Krzyk Blaise'a był skierowany do nich obu, mnie się nawet nie zapytał o zdanie. Widziałam, że Mich jest trochę smutna, w końcu Blaise jej się podoba. Posłałam jej przepraszające spojrzenie i poszłam za ciągnącym mnie Blaise'em. Coś wymyślę, inaczej – MUSZĘ coś wymyślić.
   Poszliśmy do markeciku, z którego ukradliśmy wózki. Chłód z wentylatora owiał moje, rozgrzane ciało. Zrobiło się zimno i na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka. Normalny market, nic wielkiego. Jeden siwy staruszek, kobieta z dzieckiem i my. Roznegliżowani złodzieje – nastolatki.
   - Czego ode mnie chcesz? - zapytałam w końcu.
   - Chce znać prawdę – odpowiedział beznamiętnie, wyciągając z lodówki cztery butelki Coli.
   - Może nie lubię Coli, hm? - broniłam się. Chciałam jak najszybciej zmienić temat.
   - Lubisz Colę. - To było zdecydowanie stwierdzenie. - A teraz mów.
   Myślałam, że parsknę śmiechem – i tak też zrobiłam. Dobrze, że nie było nikogo w zasięgu wzroku.
   - Co ty sobie wyobrażasz, co? Myślisz, że możesz mnie przepytywać, ponieważ masz taki kaprys? -    Krew we mnie buzowała ale nie mogłam się dać wyprowadzić z równowagi. Nie mam zamiaru dostać ataku paniki lub gniewu.
   - Myślę, że jeśli widzisz osobę, którą niby znasz, w klubie ze striptizem, wychodzącą z pomieszczenia dla personelu z kupką pieniędzy to mogę mieć pytania. - Nie chcieli mnie przepuścić tylnym wejściem, to jest jebany powód dla, którego w ogóle mnie widziałeś – odpowiedziałam w myślach. Podeszliśmy do kasy, a do moich uszu dochodził dźwięk kasowania, niezwykle irytujący. Dał kasjerce pieniądze i wyszliśmy. Myślałam, że kasownik jest irytujący dopóki znoau nie usłyszałam Blaise'a.
   - Nie powiesz mi, prawda? - Pokiwałam przecząco głową. - To chcę, żebyś wiedziała tylko jedno. - Chwycił mnie za ramię i obrócił w swoją stronę. - Jeśli ty tam pracujesz, to nie zbliżaj się do Masona.
Zakręciło mi się w głowie. Dosłownie. Nie mogłam uwierzyć, że tak o mnie pomyślał. Chciałam go uderzyć, zrobić cokolwiek, żeby mnie popamiętał. Jednak nie zrobiłam nic. Jedyne co udało mi się wymruczeć to „kutas”, kiedy sięgałam po torbę leżącą na ziemi. Podeszłam do tego idioty i wzięłam od niego jedną butelkę coli. Muszę coś z tego mieć. Chciałam wrócić do domu.
   - Cześć – kiwnęłam głową na pożegnanie w stronę Masona i Mich, którzy patrzyli na nas jak na nienormalnych. Usłyszałam za sobą odgłos butów uderzających o asfalt. Miałam się już obrócić i wykrzyczeć mu w twarz co o nim sądzę kiedy zobaczyłam Mich.
   - Hej, wszystko w porządku? - zapytała zmartwiona.
   - Tak, tylko źle się poczułam.
   - W to nawet ja nie uwierzę – prychnęła niezadowolona.
   - Blaise. Wkurzył mnie.
   - Aż tak?
   - Aż tak – potwierdziłam.
   - Daj mi swoją komórkę. - Podałam jej mojego gruchota, a ona zaczęła w niego stukać swoimi długimi paznokciami. - Zapisałam ci mój numer. Zadzwoń do mnie dzisiaj wieczorem, dobra? - kiwnęłam głową na zgodę.
   - Dzięki.
   - Nie ma za co, od tego jestem – uśmiechnęła się i pomachała mi na pożegnanie. Kiedy się obróciła dalej myślałam o tej sytuacji. Kiedy szłam ulicami obok ludźmi gapiących się na głupią dziewczynę z rozmazanym makijażem. Nikt mnie tu nie znał, a w tej okolicy nie mieszka nikt ze szkoły. Weszłam po schodkach prowadzących do budynku. Otworzyłam drzwi. Nie musiałam do tego używać klucza, ponieważ blokada jest zepsuta.
   Po cholerę on się wszystkim tak interesuje? To nie jest jego biznes. Zachowuje się jak mój ojciec, przepytuje mnie jak nauczyciel, a jest kolegą. Jeszcze nie nazywam ich moimi przyjaciółmi, ale czułam się jakbym znała ich już od bardzo dawna. To źle. Nie powinnam się tak szybko do kogoś przywiązywać.
   Jest jeszcze jeden aspekt, który naprawdę mnie interesuje. Chłopak, który chodzi do klubu ze striptizem i możliwe, że korzysta z usług, ma problem, żeby umawiał się z taką osobą jak ja? Może oni wzięli ślub cywilny, są ukrywającą się parą gejów i bronią siebie nawzajem? Nie wiem, ale chuj mnie strzela kiedy o tym myślę.
   Około dziewiętnastej wybrałam numer do Mich. Odebrała po dwóch sygnałach. Czułam się jak gwiazda w trakcie wywiadu, dotyczącego jej nowego związku, który wcale nim nie jest. To jest kłótnia z chłopakiem, który miesza się w czyjeś problemy. A, że już poznałam wystarczająco charakter Mich, powiedziałam jej wszystko. No dobra. Nie powiedziałam jej. Po prostu w skrócie zdałam relacje z naszej kłótni, w której on osądza mnie o kłamanie dotyczące mojego, niesamowitego weekendu. Musiałam coś wymyślić. Nie chciałam jej kłamać, ale powiedzenie jej prawdy, no cóż – spowodowałoby nagły armagedon.
   Pod koniec rozmowy stwierdziłam, że teraz mój czas na pytania.
   - Podałabyś mi numer Blaise'a? - zapytałam niepewnie, przekładając komórkę od ucha, do ucha. - Wiem, przepraszam. Źle to brzmi ale nie chcę takiego napięcia między nami, więc kulturalnie wytłumaczę temu kretynowi co o tym sądzę. Czasami mam wrażenie, że mózg wypłynął mu w trakcie rozciągania tuneli – westchnęłam.
   - Jeśli przestaniesz go obrażać i przyznasz, że jego tunele są seksowne jak i cała reszta jego dziur i innych akcesorii, których JESZCZE nie widziałam, wtedy ci podam.
   - Mich, serio? - parsknęłam zasłaniając usta. - Innych akcesorii? Masz na myśli jego penisa, który po nałożeniu czapeczki będzie wyglądał jak mikroskopijny krasnal ogrodowy?
   - Leslie! - warknęła, ale nie powstrzymała się od śmiechu.
   - No co? - broniłam się.
   - Przyznaj to!
   - Ah, no dobra – westchnęłam. - Ja Leslie Bennet przyznaję, że Blaise Bieber i jego akcesoria aka dość cudaśny tyłek są seksowne. No, i postaram się przestać mówić o nim złych rzeczy.
   - O nie... Ty obczaiłaś jego tyłek!
   Powstrzymałam napad śmiechu i zmieniłam temat, bo nie miałam zamiaru się do tego przyznawać.
   - Dobra, dobra, a teraz numer.
    Zapisałam sobie numer na karteczce i obok zanotowałam: „kretyn z seksownym tyłeczkiem”. Mam nadzieję, że pod taką nazwą nigdy go nie zapomnę.
   Siedziałam chyba pół godziny, za nim postanowiłam w ogóle wpisać te piekielne cyferki na klawiaturze. Wzięłam parę głębokich wdechów przed wkurwianiem się na odbiorcę i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Jeden sygnał. Dwa. Trzy. Cztery. Odebrał.
   - Za nim coś powiesz, chcę ci uświadomić, że teraz ja mam parę pytań – uprzedziłam na wstępie.
   Przez chwilę było słychać tylko ciszę w słuchawce, a po chwili w moim uchu rozbrzmiał jego chichot. Dość uroczy, ale nie powiem tego na głos.
   - Cześć Leslie, też miło mi cię słyszeć.
   - O przestań – uprzedziłam. - Powinieneś dostać puchar za działanie mi na nerwy, więc posłuchaj.      Chcę wiedzieć, czy komuś powiedziałeś o tym co się zdarzyło.
   Ręce zaczęły mi się pocić bo tak naprawdę bałam się odpowiedzi.
   - Wiesz w czym tkwi problem? Że nie wiem co się zdarzyło. Byłaś tam ty, kupka hajsu i parę prostytutek. Oczywiście wymijając to, że wychodziłaś z pomieszczenia dla personelu. Nie wiem co o tym myśleć.
   - Czyli nie powiedziałeś?
   - Jezu ty tylko o tym? - warknął rozdrażniony. Tak mi też jakoś specjalnie ta konwersacja nie przypadła do gustu. - Powiedz mi dlaczego tak zależy, żeby nikt się nie dowiedział? Przecież takie zachowanie jest w stylu Leslie, którą znamy. - Tak, ale nie w stylu Leslie jaką jestem naprawdę – odpowiedziałam w myślach od razu kopiąc go w jaja.
   - Nic ci nie powiem i tyle.
   - W takim razie skoro jest ci to obojętne to mogę powiedzieć to komu chcę.
   Przełknęłam ślinę. Przez chwilę miałam wrażenie, że to usłyszał. Wiem, że to jest „w stylu Leslie”, ale nie chcę, żeby ktoś wiedział. Wystarczy, że ktoś tam pójdzie podpyta i będzie wiedział, że Leslie to córeczka jednej z tancerek. Nienawidziłam tego, że moja matka wygląda jak moja siostra. Kiedy wszystkie oczy na ulicy padają na nią bo wygląda jak gwiazda porno, bez silikonu w cycach. Nie mam wyboru. Znowu, kurwa.
   - Co mam zrobić, żebyś nic nie wygadał? - zapytałam rozdrażniona i przestraszona.
   - Powiedz mi prawdę. Decyzja należy do ciebie. Jutro, na pierwszej lekcji mamy razem francuski. Do zobaczenia.
   Rozłączył się.

Z punktu widzenia osoby trzeciej
(rano)

   Platynowe, blond, rozwiane włosy. Pewny krok. Uśmiech pewności siebie na twarzy. Biegła, nie mogła się spóźnić. Pierwszy raz w jej życiu spóźnienie do szkoły nie wchodziło w grę. Zbyt dużo ryzykowała. Jak zawsze. Ta dziewczyna zawsze chodzi po cienkim lodzie. Zagubiona dąży donikąd, gdzieś, jak przykryta toną śniegu. Teraz nie może pozwolić, żeby ktoś zakopał ją głębiej. Wiedziała jednak, że jej nie da się zakopać zupełnie i nie ważne co się stanie da sobie radę.
   Bała się. Była silna, ale się bała. Miała jeszcze dwadzieścia minut, a pomimo tego biegła. Wdrapywała się po kolei na każdy schodek, prowadzący do budynku. Rozglądała się na boki szukając sali, w której miała francuski. Starała się ignorować ciekawskie spojrzenia. Wbrew pozorom budziły w niej satysfakcję jak i obrzydzenie. Czuła obrzydzenie do ludzi.
   Podskoczyła przestraszona kiedy poczuła mocny uścisk na ramieniu. Obróciła się i zobaczyła Blaise'a, który szybko zaciągnął ją do schowka na miotły.
   - Co ty wyrabiasz? - syknęła zdenerwowana, przeczesując swoje włosy. - Wszyscy sobie coś pomyślą!
   Wskazała na ręką na drzwi.
   - Hej Blaise, jak tam u ciebie? Bo wiesz stęskniłam się trochę – zironizował Blaise.
   Dziewczyna przewróciła oczami i westchnęła co też zdarzało jej się często.
   - Mam gdzieś co oni pomyślą. Miałem wrażenie, że ty też. - Próbował nie być zdziwiony tym faktem. Przecież dotychczas był pewny, że te pogłoski, które okrążają całą szkołę nie są dla niej żadnym problemem.
   - Bo nie jestem, a teraz przejdźmy do twoich szantaży – zwinnie zmieniła temat.
   - To nie szantaż, to czysta ciekawość.
   Spojrzała na niego spod byka, a ten spuścił wzrok.
   - No dobra, może trochę – przyznał. - Co nie zmienia faktu, że chcę wiedzieć.
   Leslie, wiedziała, że jest już na przegranej pozycji. Żeby utrzymać wszystko w tajemnicy musiała powiedzieć mu prawdę. Nie chcę popsuć też relacji z Masonem, więc skłamanie, że to ona tam tańczy nie wchodzi też w grę.
   - Obiecuję, że ci powiem ale nie chcę tego robić w schowku na miotły – odparła cierpko. - Po szkole.
   - Stoi.
   - Chciałbyś – mruknęła.
   Blaise tylko zaśmiał się na jej komentarz. Wiedział, że była osobą, która dość często mówi z podtekstami – nawet wtedy kiedy nie robi tego świadomie.
   Kiedy wychodziła obróciła się jeszcze na chwilę i otworzyła usta, jakby miała coś powiedzieć, jednak nie odezwała się wcale. Posłała mu lekki uśmiech i szepnęła dopiero kiedy się już obróciła:
   - Wyjdź, dopiero za chwilę.

Z punktu widzenia Leslie

   Dopiero po wyjściu z tego klaustrofobicznego schowka, odetchnęłam z ulgą. Nie cierpię takich sytuacji. Przecież niedawno się przeprowadziłam, nie może zepsuć tego co stworzyłam. Nie pytali dużo o to skąd jestem. Wystarczyło im tylko to, że mieszkałam w Kanadzie. Nie wgłębiałam się dalej w to co kryję się pod słowem „Kanada”.
   Stwierdzili też, że domyślali się, że przyjechałam z miejsca, w którym jest zimno, ponieważ moja skóra jest naprawdę nadzwyczajnie biała. Nie miałam lekko brązowawej karnacji jak modelki z okładek.
   Jak byłam mała zawsze chciałam być modelką. Parę razy ludzie zaczepiali mnie na ulicy. Niestety jeszcze wtedy, ani ja nie byłam na to gotowa, ani moja mama nie wyraziła by zgody. Teraz dorosłam i jeśli myślę o przyszłości – nie widzę nic.
   Lekcje skończyły się dość szybko, dostaliśmy wypracowanie do napisania, którego pewnie nie zrobię. Chociaż jeśli uda mi się uzyskać pięć minut spokoju, po przyjściu do domu widzę duże szanse.
   Stałam przed budynkiem szkoły. Wiał już wiatr, więc naciągnęłam na siebie mocniej sweter, który zarzuciłam na siebie rano. Czekałam na Blaise'a, który parę sekund później wyłonił się z drzwi. Razem z nim szli też Mason i Mich. Za nim do mnie doszli wysłałam Mich SMS-a o treści:     „Przepraszam, wszystko ci potem wytłumaczę!”.
   Zobaczyłam jak sięga po swój telefon i patrzy na wyświetlacz. Wyszukała mnie wzrokiem i spojrzała zdziwiona. Kiedy byli już obok, chciała coś powiedzieć ale blondas ją wyprzedził.
   - My musimy lecieć, więc na razie. Pa, Mich.
   Dopiero wtedy zrozumiała o co mi chodzi. Chciałam po prostu dać jej znak, że nic nie planuję. Ta tylko kiwnęła głową, i gdy rozchodziliśmy się w dwie strony pokazała mi, że mnie obserwuję.                Zachichotałam cicho i zignorowałam zaciekawione spojrzenie Blaise'a.
   - Gdzie idziemy? - zapytałam, patrząc na swoje trampki.
   - Przed siebie – odpowiedział nonszalancko, poprawiając torbę na ramieniu.
Pomimo tego, że było dopiero parę minut po piętnastej, zaczynało robić się powoli ciemno. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Nienawidziłam jesieni i zimy. To najgorsze dwie możliwe pory roku jakie mogą istnieć.
   - My tutaj w Nowym Jorku, w trakcje poważnych rozmów, jemy poważne żarcie – czytaj Tacos. -      Wskazał mi na budkę przed nami. - Zaufaj mi, że ci posmakuję.
   Rozbawiło mnie to, że powiedział „My tutaj w Nowym Jorku”, ponieważ sam się niedawno przeprowadził. Szczerze w to nie wątpiłam, po zapachach wydobywających się stamtąd - ale był jeden problem.
   - Nie mam pieniędzy Blaise – przyznałam.
   - Zapłacę za ciebie. Nie kupuję ci torebki z Calvina Kleina tylko Tacos.
   - Wow, postawisz coś dziewczynie, którą masz za dziwkę? - zapytałam za nim zdążyłam pomyśleć.    Czasami denerwuję mnie to, że jestem taka chamska, czego nie potrafię opanować, bo słowa same cisną mi się na usta.
   - Na twoim miejscu powiedział bym to tak: „ Wow, postawisz coś dziewczynie, która wygląda jakby nie jadła miesiąc.”.
   - Dziękuję też lubię swoją chudość – parsknęłam śmiechem, żeby rozładować sytuacje. Udało mi się bo posłał mi jeden ze swoich uśmiechów pewności siebie.
   Po pięciu minutach siedzieliśmy już z Tacosami na murku obok plaży. Jadłam z prędkością światła, aż sos wlatywał mi kącikiem ust. Blaise przyglądał mi się, obserwując mnie ciekawie.
   - Co dzisiaj jadłaś? - zapytał.
   Uniosłam rękę z Tacos, którego już prawie nie było.
   - Ale oprócz tego.
   Powtórzyłam czynność z przed chwili.
   - Chyba żartujesz, że to jest jedyne co zjadłaś.
   Pokręciłam przecząco głową, bo miałam pełne usta.
   - Jezu nie możesz jeść tak mało. Za chwilę będziesz rasową anorektyczką Leslie.
   - Jak widać mogę. Zresztą nie spotkaliśmy się, żeby omawiać moją wagę – przypomniałam.
   Kiwnął głową porozumiewawczo głową, proponując, żebym zaczęła zeznanie.
   - Byłam tam po pieniądze i tyle.
   - Gdyby można było przychodzić do klubów nocnych po hajs, uwierz mi na słowo, że też chodziłbym na zaplecza.
   Wywróciłam tylko oczami i włożyłam resztkę jedzenia do ust.
   - Moja mama tam pracuję – powiedziałam bez ogródek.
   Jego oczy automatycznie się rozszerzyły na tą informację. Widać, że spodziewał się wszystkiego tylko nie tego. Nie wiem, czy nie wiedział co powiedzieć, czy zastanawiał się jak ułożyć to w słowa.      Dopiero po dłuższej chwili się odezwał.
   - Blondynka, niebieskie oczy. Wiedziałem, że wydaje mi się znajoma.
   - Więc dasz mi już spokój? - zapytałam beznamiętnie. - Nie rozpowiesz tego?
   - Leslie, nawet gdybyś mi nie powiedziała i tak bym tego nie rozpowiedział.
   W tamtym momencie miałam niepohamowaną ochotę zepchnąć go z najbliższego klifu.
   - To po co te całe cyrki?
   - Po prostu nie potrafiłbym ci zaufać.
   - A co teraz mi ufasz? - Zaśmiałam się ironicznie i wstając otrzepałam spodnie.
   Nie chciałam rozmawiać na ten temat, ani chwili dłużej. Jestem tu tak krótko, a już tak dużo się stało. Jedna osoba dowiedziała się cząstki prawdy, a to już zdecydowanie za dużo.
   - Nie wiem – przyznał, wstając zaraz po mnie.
   - A co do Masona – dodałam – mogę już się z nim spotykać, czy będziesz mieć coś przeciwko? -        zapytałam retorycznie.
   - Tak, przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
   - Chciałeś – poprawiłam go. - Dobrze wiem, że tego chciałeś.
   Za nim postanowiłam go zostawić i pozbawić przyjemności mojej obecności przypomniała mi się ważna sprawa.
   - Mam pomysł na naszą super randkę.
   - To my mamy randkę? - zapytał śmiejąc się.
   - Ty i Mich? Ja i Mason? Kojarzysz coś?
   - A tak, jasne.
   - No więc powiedz im, że widzimy się w sobotę około dwunastej w nocy pod szkołą.
   - Że co? -parsknął.
   - Chociaż postaraj się mi zaufać. Spodoba ci się.
   - Okay ufam ci – przyznał. - Ale jeśli to spieprzysz…
   - To co? - zapytałam za nim zdążył dokończyć.
   - Nic, będziesz mi szukać dziewczyny.
   - Wydawało mi się, że ty nie masz z tym problemu – powiedziałam za nim zdążyłam pomyśleć. - No wiesz w końcu mamy dużo tępych lasek w szkole. - Szybko mu dogryzłam, żeby nie zorientował się, że to był komplement.
   Zbliżył się do mnie niebezpiecznie blisko. Nachylił się i łaskocząc mnie ciepłym powietrzem wydobywającym się z jego ust powiedział:
   - I tak wiem, że ci się podobam.
   - Mnie podoba się Mason – poprawiłam go.
   - Tak, co nie oznacza, że nie podobam ci się też ja. - Jego twarz rozświetlił uśmieszek tryumfu kiedy zobaczył moją minę. Obrócił się na pięcie i odszedł.
   Co ten dupek do jasnej cholery sobie wyobraża?

   Piątek nadszedł szybko. Dość mało się działo. Matka wracając z roboty przyniosła sto dolarów. Nie zabrałam jej wszystkiego i żałuję. Boję się, że znowu wyda wszystko na wódę i fajki. W ostatnim tygodniu głodowałam, a jedzenie na stołówce nie jest raczej wystarczające.
   Blaise nic nikomu nie powiedział, co jest jedyną pocieszającą rzeczą na jego temat. Wieczorem miałam pięć nieodebranych połączeń i dziesięć wiadomości od Mich. Powiedziałam, że chciał mnie przeprosić i do niczego nie doszło. Czułam się jakbym kłamała.
   Ale w końcu do niczego nie doszło, prawda?
   Oczywiście nie obyło się bez pytań na temat tajemniczej randki… Boże, dlaczego słowo randka przyprawia mnie o mdłości? Spotkanie. Tak, spotkanie to idealne słowo.
   Nie zdradziłam jej nic z moich planów. Miała chwilowy bunt ale szybko jej przeszło.
Najtrudniejsza część planu jest przede mną. Muszę wykraść klucze, nie wiem jeszcze jak to zrobię, ale to zrobię.
   Przyszłam godzinę przed lekcjami. Powinni mi naprawdę wycałować za to stopy - pomyślałam. Zajrzałam do kantorka woźnej. Siedziała przy małym drewnianym biurku, siorpiąc herbatę i czytając gazetę. Musiałam ją jakoś stamtąd wyprowadzić.
Nagle zauważyłam chłopaka, który szedł w moją stronę. Chwyciłam go za koszulkę i przeszłam do rzeczy.
   - Zrobisz coś dla mnie? - uśmiechnęłam się słodko i puściłam mu oczko. Zadziałało.
   - Czyś ty zwariował?! Natychmiast się ubierz! Co ty wyrabiasz? - Woźna biegała za rozbierającym się chłopakiem od jednego końca korytarza do drugiego.
   Oprócz nas nikogo innego nie było, więc szybko czmychnęłam do środka. Wielka gablota na ścianie, wcale nie pomagała mi w odnalezieniu odpowiedniego klucza, gdy nagle znalazłam napis, którego szukałam. Wyszłam szybko z kantorka i kiedy woźna była odwrócona tyłem pomachałam chłopakowi, że może już przestać robić z siebie idiotę na moją prośbę.
   Włożyłam klucz najgłębiej w jedną z kieszonek torby. Mam nadzieję, że go nie zgubię. Cieszę się, że szkoła nie ma na tyle pieniędzy, żeby zamontować kamery.

   Uśmiechnęłam się sama do siebie, wewnętrznie tryumfując. Udało się. Leslie Bennet, ty suko jesteś geniuszem.  
_____________
   Dzień dobry wieczór!
   Już trzeci rozdział i dość sporo się stało... Jak myślicie jaka naprawdę jest Leslie? Czy Blaise postąpił sprawiedliwie?
   Niedługo już rozwiążę się sprawa "Blaise'a", dlaczego Blaise i tak dalej.
   Wiem, że miałam dodać rozdział jak będzie 5 komentarzy no ale widzę, że jeszcze nie mogę nawet na to liczyć. Mam nadzieję, że to się zmieni. Jeśli w jakiś sposób możecie mi pomóc w ogłoszeniu bardziej bloga - będę bardzo wdzięczna. 
Sassy